środa, 28 sierpnia 2013

Co ma Królowa Claude do renklod, czyli letnich konfitur odsłona trzecia ?

Dawno, dawno temu była sobie młoda  francuska królewna o imieniu Claude. Urodziła się w 1499  z matki Duchesse Anne de Bretagne (Anna jest do tej pory najbardziej chyba wielbioną Księżną Bretanii) i Ojca Króla Francji Ludwika XII. 
Jej rodzice nie mogli się doczekać męskiego potomka. O ile Claude mogła odziedziczyć tron po matce, o tyle nie miała prawa zostac Królową Francji. Potencjalnym następcą tronu był krewny Króla Ludwika XII-go, François d'Angoulême. 
Najlepszym rozwiązaniem było wiêc małżeństwo młodej Claude z François. Małżeństwo z rozsądku  bo François nie kochał tej niezbyt ładnej i kulejącej dziewczyny. Niemniej jednak rozumiał dobrze, że jej głównym obowiązkiem jest dać mu następcę tronu i sam się do tego obowiązku tak przykładał,  że biedna Claude  chodziła non stop brzemienna. Dała Francji siedmioro dzieci, po czym zmarła (wycieńczona ciążami) w wieku zaledwie 26 lat. Była pierwszą żoną François I-go i spoczywa razem z nim w grobowcu w Bazylice Saint-Denis koło Paryża, więc możecie przy okazji wpaść do niech z wizytą i podziękować obojgu za ...   śliwki renklody. 
To bowiem w owym czasie, na początku XVI wieku "odkryto" we Francji na przywiezionym z Azji drzewie zielonkawe owoce, odmianę śliwek.
  Na cześć swej żony znanej z dobroci, król nakazał nazwać owe owoce Reine-Claude, czyli Królowa-Claude, stąd po polsku renkloda. 

Piszę o tym wszystkim oczywiście z powodu konfitur, a raczej powideł renklodowych, które mi wyszły zamiast zwykłych konfitur.  Przepysznych powideł :)

Jakieś dwa tygodnie temu dostałam od przyjaciela domu skrzynkę renklod dojrzałych na słońcu, w upale i przede wszystkim, na drzewie, a nie w chłodni.


Były tak dojrzałe, że od razu musiałam zabrać się do robienia konfitur.




Po wydrylowaniu pestek miałam prawie 10 kg owoców i soku.






Dodałam do nich w sumie 2,5 kg cukru i mieszając przesmażałam kilkakrotnie przez dwa dni, czekając aż trochę zgęstnieją. 
W rezultacie wyszły mi dość gęste konfitury zbliżone smakiem do powideł śliwkowych.







 Oto zdjęcia pierwszej partii z naklejkami zaprojektowanymi przez mego najstarszego bratanka, za które bardzo mu dziękuję, bo są śliczne :)






_____________________________________________________

O konfiturach robionych tego lata pisałam już wcześniej:

_____________________________________________________

A oto nasz mini gość na podwórku ... Bardzo płochliwy ...



niedziela, 25 sierpnia 2013

Nutria, czyli po francusku ragondin

   Z czym wam się kojarzą nutrie? 

   Mnie pierwsze przyszło na myśl futro z nutrii. Nawet nie miałam pojęcia jak taki zwierzak wygląda. Pamiętam tylko, że w czasach PRL-u była w pewnym momencie moda na futra. Każda "szanująca się" kobieta miała w swojej jakieś futro. Najczęściej z lisów, norek, karakuł lub właśnie z nutrii. 

   Na futrze więc zaczynały i kończyły mi się skojarzenia z nutriami. Aż do przedwczoraj... czyli do momentu gdy zobaczyłam kilka żyjących na wolności, choć trochę oswojonych, nutrii. 

   Historie o "ragondine" (nutria-samica po francusku) z małym "ragondin" (nutria-samiec), słyszałam już w zeszłym roku, ale bardziej kojarzyło mi się to słowo z jakąś odmianą szczura. Dopiero przedwczoraj sprawdziłam w słowniku, co to właściwie za zwierzę i okazało się, że chodzi po prostu o nutrie. 

   Do głowy by mi nie przyszło, że nutrie mogą żyć gdzieś poza jakąś fermą hodowlaną, a okazuje się że jak najbardziej. W niektórych regionach jest ona uznawana nawet za szkodnika i można na nią polować (no chyba nie na mięso, czy futro!)

   Owa opowieść o oswajanej stopniowo nutrii dotarła do mnie echem w zeszłym roku, gdy brat Lison  napotkał nieopodal swego warsztatu samochodowego dziką nutrią i jako "zwierzolubny" zaczął dokarmiać ją a to marchewka, a to jabłkiem. Powoli ośmieliła sie i podchodziła coraz bliżej. Mieszkała  w kanale irygacyjnym ciągnącym się wzdłuż terenu, na którym znajduje się warsztat i dom brata Lison, nazwijmy go M.

   Pamiętam, że w pewnym momencie dotarła do mnie informacja, iż owa nutria, czyli "ragondine" pojawiła się z maluchem, czy maluchami. Nie pamiętam, może było ich kilka i tylko jeden przeżył. 

M. dokarmia zeszłorocznego malucha, który opiera mu się o nogę, a potem daje głaskać

   Potem zniknęła na jakiś czas, bo kanał był suchy. Pewnie go naprawiano i dlatego przez jakiś czas nie było wody. 

   W tym roku wróciła ze starszym dzieckiem i trojką maluchów. M. zauważył jej powrót i znów zaczął je dokarmiać jarzynkami i owocami, a ona i starszy maluch jedli mu z ręki kawałek po kawałeczku.
Potem sama mama zniknęła i do tej pory niestety nie wróciła. Dzieci zostały same, a M. nadal je podkarmia.

Tegoroczne maluchy i ich norka w brzegu

   Przedwczoraj miałam okazję pojechać do miejscowości, w której mieszka M. i obejrzeć na własne oczy te zwierzaki.  M. i Lison byli nad kanałkiem i zrobili nam demonstrację dokarmiania starszego malucha i trzech tegorocznych dzieciaczków. 

   Pierwszy raz coś podobnego widziałam. Nie bały się w ogóle, brały łapkami kawałki marchewki i brzoskwini (M. ma ogród koło warsztatu, więc bierze pewnie co mu wpadnie do ręki; nie myślcie, że chodzi specjalnie na zakupy:).

   Potem sobie chrupały pływając równocześnie pod nurt. Następnie wpływały do swojej norki w brzegu i znow wypływały. Czasami maluchy dawały się ponieść nurtowi i zaczepiały łapką o jakąś gałązkę, by zaraz machnąć parę razy tylnymi  łapkami i wrócić na swe początkowe miejsce. 

Tu maluch zajada się płynąc równocześnie pod nurt
(czyli nie zmieniając pozycji względem brzegu)
   Piękne może nie są, bo mają ostre 4 siekacze i ogromny ogon jak u jakiegos wielgachnego szczura i na pewno blisko bym do nich nie podeszła, bo jestem raczej "obrzydliwa", ale z daleka zdjęcia mogłam porobić i poobserwować sobie jak się zachowują. 

    No i dobrze, że nie spotkałam ich sama gdzieś na spacerze, bo uciekłabym gdzie pieprz rośnie i to pewnie z krzykiem :)


Zeszłoroczny "maluch"

Tegoroczny maluch

Zeszłoroczny starszy brat (siostra?) z jednym z tegorocznych trojaczek




To Lison dokarmiająca tegoroczne "maluchy"

Rodzeństwo


Jeden z maluchów nie bal się już brać marchewki prosto z ręki Lison


Starszy jest bardziej oswojony, bo pamięta M. z zeszłego roku.


No ja bym już dostała zawału serca, a jeszcze wcześniej strząsnęła go do wody i uciekła z krzykiem obrzydzenia...
Lison ma jednak żelazne nerwy :)


     Po owym spotkaniu poczytałam trochę na ich temat i okazuje się, że nutrie pochodzą z Ameryki Południowej, gdzie żyją na wolności. Do Europy przywieziono je pod koniec XIX wieku (na futra), a potem oczywiście rozprzestrzeniły się , szczególnie tam gdzie jest sporo terenów podmokłych.

Są roślinożerne i żyją w okolicy zbiorników wodnych w długich aż do 7 m tunelach-norach. Dorosłe ważą od 5 do 9 nawet kilogramów. Wyjadają uprawy rolnikom (pszenica, kukurydza) i niszczą brzegi kanałów irygacyjnych, stąd w niektórych okolicach można na nie polować jak na zwierzę-szkodnika.

   U samic sutki umieszczone są nieco z boku i może ona płynąć z uczepionymi do nich maluchami (ponoć, nie udowodniono, że jedzą płynąc i tylko czepiają się , żeby nie zgubić się w wodzie).

   Samica może mieć małe kilka razy do roku i gdy się rodzą, to są już samodzielne. 
Ciało ma do 60 cm, a do tego ogon 45 cm. Nie lubi mrozów, bo często odmrożenie ogona kończy się śmiertelną gangreną. Stąd dużo częściej można nutrie spotkać z południowej części Francji, niż np z Norwegii.

   W sumie to dość ciekawe zwierzątko, ale z daleka, bo jakoś nie wyobrażam sobie zbliżyć się do takiego stworka, a co dopiero zaprzyjaźniać się z nim.

    Jak dla mnie znajomość może zakończyć się na tym pierwszym spotkaniu :))
A do głaskania wystarczą mi domowe kociaki ... na przykład ten: 

Nasza Mimine




czwartek, 22 sierpnia 2013

Na rybach, czyli poranna wyprawa nad rzekę Tech koło miasteczka Le Boulou

      Pobudkę mieliśmy dziś o szóstej rano :)

     Jeden ze znajomych w naszej Południowej Arkadii jest zapalonym wędkarzem i zaproponował, że zabierze moich chłopców (bratanka i syna) na ryby nad rzekę Tech (nieopodal miasteczka Le Boulou).
     Chłopcy trochę żartowali, że lepiej się w ogóle nie kłaść, niż tak wcześnie wstawać, ale jakoś dotarło do nich, że na ryby trzeba wcześnie wstać wyśpiwszy się jednak trochę :)
     No cóż, nastolatki maja to do siebie, że do skowronków raczej nie należą :)

     Rano punkt szósta obudziłam ich więc i już po parunastu minutach małżonek wyruszył z nimi ku domowi naszego  Wędkarskiego Instruktora.

    Po jakiejś godzinie wrócił sam (naturalnie małżonek, a nie Instruktor) , przygotowaliśmy piknik na śniadanie i ruszyliśmy do nich nad rzekę.


Poranki bywają różne, czasem góry lubią okryć się białą mgiełką :)
Tu widok na wpadające do Morza Śródziemnego pasmo pirenejskie Albères

Co minutę inny widok : tu Albères z prawej i słońce wschodzące nad morzem

Złote promienie słońca odbijają się w Morzu Śródziemnym ...

Lubię patrzeć na góry i ich różne odcienie szarości ...


Droga do naszych wędkarzy nie należy do najłatwiejszych.
Zwykły samochód tam nie dojedzie.
 Potrzebna terenówka (albo własne nogi)

Gdy do nich dotarliśmy, okazało się ze maja już sporo drobnych rybek na tzw. friture

Początek połowu

Nauka Cierpliwości (przez duże C)
Przynęta. Żywa :)
Na początku chłopcy brzydzili się TEGO dotknąć i Instruktor Wędkarski musiał im szykować każdy "kęs" przynęty.
  Z czasem jednak jeden, a nieco później i drugi, przemogli się i nawet żartowali   jaki kolor przynęty jest bardziej skuteczny

      Aż nagle zorientowaliśmy się , że kilka godzin minęło jak z bicza strzelił. 
    Między "śniadaniem na trawie" , łowieniem ryb ,  ich zdejmowaniem z haczyka (tu do końca młodzież odmówiła współpracy i już nawet ja sobie przypomniałam jak się to robi), i zakładaniem nowej przynęty, czas minął niepostrzeżenie i słońce świeciło coraz silniej. Pora więc była zakończyć ten pierwszy wypad na ryby naszych chłopców. 

A oto połów naszych młodych wędkarzy. Niestety jeśli chodzi o patroszenie ryb, to odmówili kategorycznie jakiejkolwiek współpracy, ryzykując nawet niedopuszczenie do degustacji gotowego produktu.
Nie miałam na kogo zrzucić, tego "miłego" obowiązku, bo małżonek solidaryzował sie z młodymi.
Przyszło mi więc wypatroszyć całość własnymi rękoma (no, w rękawiczkach oczywiście), czym zyskałam sobie ich szczery podziw (mam nadzieję) ...
Ja tego patroszenia też nie lubię, ale trudno, jakos wytrzymałam te próbę siły charakteru:)

Ta największa rybka to dziki karp rzeczny złowiony przez mojego syna, z czego był bardzo dumny:)

Smażenie "friture" w głębokim oleju poszło już błyskawicznie...




Błyskawicznie poszło też jedzenie usmażonych rybek z aïoli, w czym żaden z panów współpracy już nie odmawiał :)

Umówiliśmy się, że w przyszłym tygodniu chłopcy wybiorą się ponownie na naukę wędkowania z naszym Instruktorem Wędkarskim.
Tym razem będą próbowali złapać parę większych karpi rzecznych (dzikich, a nie hodowlanych).
--------------------
Niech żyje slow life :))), czyli żyjmy wolniej kiedy tylko się da.


środa, 21 sierpnia 2013

Z przymrużeniem oka (7) .... na sprzedaż

Zauważone "obiektywem" mego bratanka ...

AV = à vendre (na sprzedaż)

wtorek, 20 sierpnia 2013

"Belem" - najstarszy francuski trójmasztowiec z wizytą w Port-Vendres

Mija już ponad tydzień, jak "Belem" opuścił nasze wybrzeże w Port-Vendres, a ja ciągle mam przed oczyma jego elegancką sylwetkę.


Od dzieciństwa mam słabość do pięknych statków... To oczywiście "sprawka" mego stryja i chrzestnego, który pływał na "Darze Pomorza" i "Darze Młodzieży". Pewnie nie zdawał on sobie  sprawy jak bardzo pobudzał moją wyobraźnię otrzymany np Miś Koala z misiem-dzidziusiem na barana. Do tej pory pamiętam tę zabawkę pluszową, którą przywiózł mi z jednej z podróży do Australii..  Zamierzchłe czasy :)

Gdy więc przeczytałam w lokalnej prasie, że do Port-Vendres (miejscowość portowa pomiędzy Collioure i Banyuls-sur-Mer) zawita na kilka dni (9-12/08) francuski trójmasztowiec Belem, od razu zaplanowałam zwiedzanie. Od lat słyszałam o nim wielokrotnie, ale nigdy nie miałam okazji zobaczyć.

Belem "urodził się" w 1896 roku (w nieistniejącej już stoczni Dubigeon w Chantenay sur Loire, nieopodal Nantes) i aktualnie jest on najstarszym w Europie trójmasztowcem, który jeszcze pływa po morzach i oceanach. Waży 750 ton i ma 58 m długości. Jego żagle to 1200 m2.
(Dla przypomnienia "Dar Pomorza" pływał od 1909 do 1982 roku, czyli 75 lat)

Belem pływał początkowo w Antylach, następnie pod banderą brytyjską, włoską i ponownie francuską.
W 1970 zakupiła go Fundacja francuskiego banku Caisse d'Epargne i po remoncie udostępniła w celach edukacyjnych na praktyki dla pasjonatów morskich. Nawet Marynarka Francuska organizuje na Belem'ie specjalne praktyki dla swych młodych majtków.
No a gdyby ktos bardzo chcial to może (za odpowiednia opłatą) sprywatyzować cały statek i urządzić sobie prywatny rejs dla znajomych i rodziny. Tyle, że na tym statku nie ma miejsca dla turystów i nawet jesli rejs jest płatny, to każdy musi pracować razem z załogą.

Więcej informacji można znaleźć na stronie internetowej Fundacji Belem (klik tutaj)

Sama historia statku jest bardzo ciekawa. Nazwa pochodzi od nazwy brazylijskiego portu Belem (od słowa Bethelem, czyli Betlejem). Do 1913 statek ten odbył 33 podróże transatlantyckie przywożąc m. in. ziarna kakao dla producenta czekolady Menier.
Na początku pierwszej wojny światowej żaglowiec zostaje zakupiony przez Księcia Westminsteru i przekształcony w luksusowy, zmotoryzowany  jacht. Zmiany trwały dokładnie tyle czasu, co  i wojna światowa, czyli cztery lata. Dopiero po wojnie Książę mógł sobie spokojnie odbyć parę rejsów po Morzu Śródziemnym.
W 1921 Belem zmienia nie tylko właściciela , ale i nazwę. Sir  Arthur Ernest Guinness uzupełnił wyposażenie jachtu, zmienił nazwę na Fantôme II i odbył nim podróż dookoła świata.
W 1951 wioska Fundacja Cini de Venise zakupiła statek i urządza na nim statek szkoleniowy dla sierot marynarki włoskiej. Teraz nazywa się on Giorgio Cini.
W 1978 zostaje on wystawiony na sprzedaż i wówczas to pasjonaci bandery francuskiej robią wszystko, by Belem powrócił do Francji. To wówczas powstaje Fundacja Belem, o której wspomniałam na samym początku.

Do tej pory miałam okazje bywać jedynie na współczesnych statkach pasażerskich. Większych lub mniejszych, ale zupełnie niepodobnych do Belem'a.
To jest prawdziwy statek-muzeum, ale jeszcze pływający i oby pływał jak najdłużej jako świadek odchodzącego już w przeszłość świata.

Fundacja organizuje niekiedy zwiedzanie statku  w porcie.  Za opłatą 5€ od osoby można wejść na pokład i zajrzeć do wielu kątów. Zwiedzanie jest oznakowane strzałkami i bardzo dobrze zorganizowane. Nawet spore tłumy nie depczą sobie po piętach , bo można iść wyłącznie z kierunkiem strzałek, czego pilnuje załoga i członkowie Fundacji Belem.



Tego popołudnia woda w porcie miała kolor szmaragdowy




Konia z rzędem temu co się rozezna we wszystkich tych linach :)



Momentami czułam się jak na jakimś statku pirackim 



O = ouvert (otwarte)
F = fermé (zamknięte)
Zejście pod pokład jak wejście do sejfu :)



Widok na maszt od dołu jest zawsze niesamowity. 

A to specjalna mozaika zdjęć dla miłośników morza i nazewnictwa żagli. Każdy kawałek żagla na maszcie ma bowiem swoja nazwę. To prawdziwa chińszczyzna dla takich szczurów lądowych jak ja :)
Tablice były wszystkie po francusku i angielsku.


Kambuz, czyli kuchnia, no bo na statku jeść też trzeba :)



Urzekła mnie ta kotwica. Jest jakaś taka ... dostojna :)




Port-Vendres (w tle z prawej strony czubki masztów Belem'a)





Belem opuścił Port-Vendres w poniedziałek 12 sierpnia i udał się w kierunku Korsyki


A oto program i kalendarz Belem'a na najbliższych kilka tygodni (skopiowany ze strony fundacji):


SEPTEMBRE 2013

          Bonifacio : samedi 31 août au lundi 2 septembre
          - Visites Publiques dimanche 1er septembre de 9h30 à 18h30*

          Marseille : vendredi 6 au lundi 9 septembre
          -  Grand Evénement : Septembre en mer 
          -  Samedi 7 : grande parade avec le Belem 
          -  Visites publiques dimanche 8 septembre de 10h à 18h30* 
  • Monaco : mercredi 11 au dimanche 15 septembre 
  • -  Grand événement : Monaco Classic Week 
  • -  Visites Publiques les jeudi 12, vendredi 13 et samedi 14 de 10h à 18h* 
  • Barcelone : samedi 21 au mardi 24 septembre 
  • -  Grand événement : Mediterranean Tall Ships Regatta 
  • -  Visites Publiques les dimanche 22 et lundi 23 de 10h à 18h* (à confirmer avec les horaires de la manifestation.) 
  • -  Départ de la course : mardi 24 entre 8h et 10h 
  • Toulon : dimanche 29 au lundi 30 septembre 
  • -  Grand événement : Mediterranean Tall Ships Regatta 
  • -  Visite Publique le vendredi 27 après-midi de 14h à 18h30 et samedi 28 de10h à 18h30*. 
  • ( à confirmer avec les horaires de la manifestation) 
  • -  Parade de la Tall ship lundi 30 septembre 

  • OCTOBRE 2013

    Toulon : jeudi 3 au dimanche 6 octobre 
  • - Visites Publiques les samedi 5 et dimanche 6 octobre de 10h à 18h*
  • * Dernière montée sur le Belem à 17h30 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A oto rozwiązanie wpisu-zagadki z wczoraj :

 Oczywiście, ze na pokład statku nie wolno wchodzić w butach na obcasie. Po pierwsze może być ślisko, po drugie pełno lin, schodków i na morzu buja, a po trzecie wewnątrz jest trochę zabytkowych parkietów... :)
To nie statek pasażerski, tylko żaglowiec szkoleniowy :))









"Praca poważnie szkodzi lenistwu"
Taki slogan zauważyłam na pokładzie Belem'a. Na tym statku nie ma leniwych pasażerów. Każdy , nawet ten co sobie opłacił szkolenie , musi brać odział w pracach codziennych. 
A slogan bardzo mi przypadł do gustu:)





Taki kuferek, zupełnie jak u jakichś piratów, nadal stoi w małym saloniku na pokładzie Belem'a. Ciekawa jestem czy zawiera jakieś kosztowności :)??