Czekoladowe Mikołaje królują na wystawach belgijskich cukierni (fot. Nika Vigo) |
Tak naprawdę to nie były wcale loterie, tylko coś jak współczesne Secret Santa. Na jakiś tydzień lub dwa przed 6 grudnia wychowawczyni zarządzała losowanie. Wybierała jednego ucznia do przygotowania losów z naszymi imionami i nazwiskami. A może to przewodniczący klasy je robił? Nie pamiętam. A tak swoją drogą, czy w polskich szkołach są nadal przewodniczący klas? Może teraz to się jakoś inaczej nazywa? Chyba będę musiała zapytać się moich bratanków, którzy jeszcze do szkol uczęszczają, bo inaczej ta kwestia będzie mnie podświadomie męczyć.
No więc do jakiejś torebki foliowej wrzucaliśmy losy i potem ów przewodniczący chodził wzdłuż rzędów, a każdy z nas losował kogoś do obdarowania. Pani też brała udział w tym losowaniu. Na szczęście nigdy mi się "nie trafiła", bo nie wiedziałabym chyba co jej podarować.
Fajnie było wylosować lubianą koleżankę, bo jakoś łatwiej było potem kupić jakiś drobiazg. Najgorzej jak się trafił chłopak, a zupełna katastrofa jeśli był to nielubiany chłopak, np. specjalista od tak zwanych końskich zalotów.