Wracałam dziś z pracy dość zmęczona po całym dniu pełnym zamętu.
Wracałam pieszo, bo metro zamknięte. Nie jeździły ani autobusy ani tramwaje.
Po drodze mijały mnie pędzące na sygnale samochody policyjne. Te nieoznakowane i te oficjalne.
Dokąd jeszcze tak gnały?
Słońce świeciło wiosennie, starszy pan jak co dzień karmił w Parku Leopolda łabędzie i dzikie kaczki.
Ludzi było na ulicy sporo. Szli parami. Szli pojedynczo. Szli grupami. Nikt się nie uśmiechał. Twarze skupione. Twarze zmartwione. Twarze pełne niepokoju. Każdy śpieszył do swego domowego świata jak do oazy spokoju. Niektórzy rozmawiali. Inni do kogoś dzwonili. Temat był jeden i ten sam.
Barierki, zerwane taśmy policyjne. Zupełnie jak na jakimś amerykańskim filmie kryminalnym. Ale już jest po wszystkim, już odjechali i tylko wiatr targa tymi zerwanymi taśmami z napisem POLICE POLITIE
Ulica zamknięta dziś przez cały dzień, ożywiła się teraz. Ruch samochodowy zakłócają jedynie owe samochody policyjne na sygnale. Jad‡ jeden za drugim. Co chwila. Trzy, pięć i znów dwa. Ludzie nie zwracają na nie uwagi. Normalnie spojrzeliby z zainteresowaniem i zapytali jeden drugiego co się dzieje. Dziś nie muszą pytać. Od rana wszyscy już chyba zdążyli się dowiedzieć.
Idę pod górkę ulicą. Niektóre bary zamknięte. Inne otwarte ale raczej puste. Sklep papierniczy na rogu zamknięty. Na drzwiach kartka z informacją o wyjątkowym charakterze zamknięcia.
Przechodzę przez park. Jeden z moich ulubionych. Przy wejściu od tej strony jest stacja rowerowa. To już kolejna jaką widzę od wyjścia z biura. Oczywiście pusta. Wszystkie rowery pojechały do szkół, do domów. Uciekły z zagrożonego centrum miasta.
Wchodzę do parku, by skrócić sobie drogę do domu. Zabłąkane, pojedyncze osoby biegają ze słuchawkami na uszach. Oni też na pewno wiedzą. Może nie wiedzą jak mogliby pomóc? Może potrzebują biec, żeby nie myśleć o tym co dzieje się tuż obok od rana. Ludzi niewielu. Park słoneczny, pustawy.
Pod arkadami emblematycznego budynku powiewa ogromna flaga. Jest czarno-żółto-czerwona. Dziś jest pokazywana na całym świecie. Cały świat mówi tylko o mieszkańcach tego właśnie miasta.
Dochodzę do stacji metra, na której bym wysiadła gdybym właśnie metrem wracała do domu. Odruchowo zaglądam czy jest zamknięta, choć przecież wiem, że od rana wszystkie stacje ewakuowano. Metro nie jeździ. Zaglądam mimo to i widzę metalowe rolety opuszczone. Są pełne tagów, brudne i brzydkie.
Skręcam na lewo i znów pnę się w kierunku swojej ulicy i tutejszej mej Arkadii. Dziś to określenie nabiera zupełnie innego znaczenia. Bezpieczna Arkadia.
Ulica pełna jest sklepów. Ten ze skarpetkami zamknięty. Ten z czekoladkami zamknięty. Ten z winami zamknięty. Drugi z czekoladami też. Kartki na drzwiach, albo i bez kartek.
Nie nie wszystkie są zamknięte, choć nie ma jeszcze osiemnastej. Otwarty jest mały supermarket, piekarnia. Ludzie stoją w kolejkach. Dużo ludzi. Czyżby kupowali konserwy, mąkę i cukier na zapas? A może to tylko mnie się tak wydaje? Reminiscencje z dzieciństwa w PRL-u?
Kupuję w piekarni bagietkę. Taki zwykły, normalny gest. Wykonywałam go w tym miejscu wielokrotnie.
Dziś jednak doceniam go i cieszę się nim zupełnie inaczej. Ciesze się, że mogę go wykonać. Jaka to wspaniała chwila, gdy wyciąga się portmonetkę i płaci za bagietkę, którą za chwilę można skosztować. Wziąć ją do ręki, pójść spokojnym krokiem do domu. Być. W domu. Wrócić.
Wiele zwykłych osób od dziś już nie będzie mogło tego przeżywać. Kilka miesięcy temu w moim ukochanym mieście trzysta kilometrów stąd kilkaset osób zostało pozbawionych prawa do tak banalnych gestów. Dzisiaj to prawo odebrano mieszkańcom miasta, gdzie spędzam 15 dni roboczych w miesiącu.
Na TYM lotnisku bywam kilka razy w miesiącu. Na TEJ stacji metra również często.
Gdybym dziś nie wybrała autobusu zamiast metra, gdybym wyszła trochę później z domu....
Nie kupiłabym dziś bagietki wracając z pracy. Nie pisałabym tego tekstu. Mogłabym była już nie być. Ale jestem i wdzięczna jestem za to.
Myślami jestem z tymi, do których nie wróci dziś mąż, żona, brat czy siostra. Ich świat runął w gruzach i nic tego nie odwróci.
Dziś jestem w Brukseli. JESTEM. Cala i zdrowa.
Rano, podczas zamętu w pracy spowodowanego wybuchami na brukselskim lotnisku w Zaventem i wybuchem w pobliskiej stacji metra Maelbeek, nie od razu mogłam się odezwać na fan page'u bloga. Dopiero po kilku SMS-ach napisałam, że jestem cała i zdrowa i oznaczyłam się w funkcji FB pozwalającej zawiadomić znajomych, że jest się bezpiecznym.
Dziękuję za wszystkie wiadomości. Dziękuję, że o mnie pomyśleliście.
I ronię łzę za tych, którzy dziś do domu nie wrócili.
Pod mym brukselskim oknem przemknął znów jakiś wóz na sygnale.
(Bruksela, wieczór 22 marca 2016)
Niko, tez pisze właśnie posta, tak mi cięzko na sercu...
OdpowiedzUsuńPisanie jest dobrym sposobem na odreagowanie...
UsuńTak się cieszę, że nic Ci się nie stało! Cały dzień dziś sprawdzałam, czy moi znajomi z Brukseli są OK, jeden miał rano samolot, ale jeszcze był w taksówce w drodze na lotnisko, gdy doszło do wybuchu. Ściskam Cię serdecznie! Ania
OdpowiedzUsuńDzieki Aniu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńI ja uroniłam łzę czytając Twój post.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak odprowadziłaś mnie na tę stację. Siedziałam tam 10-15 minut, bo bardzo podobał mi się jej wygląd i próbowałam rozeznać w brukselskim metrze. I nadal nie mogę się nadziwić jak szczegółowe wspomnienia potrafią wypłynąć na powierzchnię w obliczu jakiejś tragedii, jeśli tylko nasza noga postanęła chociaż raz w miejscu, w którym ta tragedia się wydarzyła.
Bardzo się cieszę, że nic Ci się nie stało.
Tak, osobiste wspomnienia zmieniaja spojrzenie na takie tragedie. Nawet jesli sie bylo tam tylko troche, to jest to juz konkretne miejsce, a nie tylko zdjecie w necie czy film w tv.
UsuńCały dzień myślę dzisiaj o tym wszystkim i nie mogę znaleźć sobie miejsca.. Przesyłam mnóstwo ciepła
OdpowiedzUsuńDziekuje sercecznie. Właśnie przemyśliwam jak najpewniej dotrzec na czas do Paryza, zeby sie nie spoznic na jutrzejszy lot do Warszawy...
UsuńDobrze, że jesteś cała i zdrowa. Wczorajszy dzień bardzo przygnębił. Jest we mnie jakieś uczucie bezsilności. Pytania - co dalej? Czy kiedyś uda się to zatrzymać?
OdpowiedzUsuńNie wiem czy uda nam sie cokolwiek powstrzymac, ale poczucie bezsilnosci gosci dzisiaj chyba w wielu sercach.
UsuńCały dzień o Tobie myślałam. Czy wypuszczą Was z pracy, jak dotrzesz do domu... Tak jak Paryż, Bruksela na długi czas przestanie być taka sama. Uważaj na siebie. Myślami jesteśmy chyba wszystkie z Tobą :*
OdpowiedzUsuńZadanie na najblizsze 24 godziny, to wrocic do Paryza i zdazyc na jutrzejszy lot do Warszawy... Nie mam zamiaru zmieniac planow i przeczekiwac zly czas. Trzeba myslec zadaniowo, wtedy jakos latwiej... Do Brukseli wroce dopiero 3 kwietnia, wiec moze sprawy sie juz troche uspokoja. Dzieki Joasiu.
UsuńTak się cieszę że jesteś cała i zdrowa. Uściski serdeczne-;))
OdpowiedzUsuńDziekuje serdecznie Uleczko
UsuńNika. :*
OdpowiedzUsuń:) Widzisz sama, ze u mnie ciagle cos sie dzieje... Twoj "Sezon" pochlonelam jednym tchem podczas poniedzialkowego powrotu pociagami po brukselskich przygodach, ale nie dane mi bylo napisac o nim wczoraj... Przyjdzie mi odczekac pare dni:)
UsuńNajważniejsze, że u Ciebie w porządku. Niestety to smutne dla innych rodzin. Też zaczynam się bać. Mimo, że zarówno w Polsce jak i w Hiszpanii mieszkam na zadupiach z dala od znanych i zatłoczpnych miejsc. Tam niby nic stać się nie powinno. Ale często w ramach podróży musimy się przewijać przez duże europejskie miasta, znane dworce, lotniska, czasem pojechać metrem. Ostatnio jechałam tym warszawskim, za 2 tyg czeka mnie lotnisko w Berlinie i prawdopodobnie w tym roku pobyt w Madrycie. Ty dobrze o tym wiesz, bo cały czas jeździsz. Pisałaś kiedyś na moim blogu, że chciałabyś się spotkać w Paryżu i wypić wspólnie kawę i oby to kiedyś było możliwe. To wszystko tak szybko się dzieje, że nie wiadomo co będzie. Niedawno czytałam książkę o Brukseli. Teraz czytam o Turcji. Obie napisane przez Polki na Obczyźnie. Powstałe w czasie kiedy nikt się tam nie spodziewał zamachów. Czytając je teraz jakoś mi dziwnie. Mam nadzieję, że kontrola nad tymi co dostają się do Europy tak jak obiecują, zaostrzy się.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ze dzieje sie wiele na calym swiecie i mamy wrazenie, ze wszystko jest szybko juz nieaktualne... Ale kawa w Paryzu czeka i nie przepadnie :) Ja musze tam dotrzec najpozniej jutro rano... (nie z powodu samej kawy:)). Caeka mnie meczaca podroz, bo wszedzie wzmozone kontrole... A to niby tylko 300km...
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że nic Ci się nie stało. Pozdrawiam i ściskam
OdpowiedzUsuńIm wiecej mija czasu, tym czesciej to sobie powtarzam:) Dziekuje i pozdrawiam (dzis jeszcze) z Warmii.
UsuńPomyślałam właśnie, że dzień przed tym strasznym zdarzeniem na instagramie zazdroscilam Ci podróży TGV i lektury... I wczoraj pomyslalam o Tobie jako, że często w Brukseli bywasz. Całe szczęście, że wyszlas później z domu. To wszystko jest tragiczne, człowiek człowiekowi... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzypadek, albo przeznaczenie kieruje naszymi dzialaniami. Tak czy owak nasze zycie czesto zalezy od drobnych decyzji...
UsuńMoja biedna Bruksela ... Przeżyłam tam dwa lata swojego nastoletniego życia ... to straszne co wczoraj się stało ... Trzymaj się Droga Blogerko i uważaj na siebie.
OdpowiedzUsuńPoki co jestem juz w Polsce i dopiero 3 kwietnia zawitam ponownie do Brukseli. Podejrzewam jednak, ze zycie nie od razu powroci do normalnosci.
UsuńTo wielka tragedia, szczególnie dla tych którzy byli tak blisko jak Ty. Brak mi słów, aby skomentować to całe wydarzenie. Nie rozumiem jak człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi taką krzywdę. Trzymaj się ciepło.
OdpowiedzUsuńWprawdzie bylam niedaleko jesli chodzi o dystans, ale na tyle byla to duza odleglosc, ze nic nie widzialam. Na szczescie, bo chyba dlugo by mi sie snily koszmarne obrazy. Chyle czola przed sluzbami ratowniczymi.
UsuńTo wielka tragedia, szczególnie dla tych którzy byli tak blisko jak Ty. Brak mi słów, aby skomentować to całe wydarzenie. Nie rozumiem jak człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi taką krzywdę. Trzymaj się ciepło.
OdpowiedzUsuńWielka tragedia! :( Nie wiem jak można wyrządzić tyle zła niewinnym ludziom. Całe szczęście Tobie nic się nie stało. Łącze się w bólu z rodzinami ofiar.
OdpowiedzUsuńWlasnie przeczytalam w necie, ze wsrod ofiar zidentyfikowano nasza rodaczke...
UsuńTrudno to wszystko sobie nawet wyobrazić. Pozdrawiam ciepło, trzymaj się!
OdpowiedzUsuńDziekuje Tofalario. Jestem aktualnie w Polsce i dopiero za tydzien zawitam ponownie do Brukseli. A co do wyobrazania sobie, to ja nawet nie probuje...
UsuńNie znam cię osobiście tak jak nie znam wszystkich osób które ucierpiały i wciąż cierpią.Ale myśl ,że coś takiego się tam u was dzieje odbiera mi słowa, odbiera spokój.To naprawdę wstrząsające ,że historia znów się powtarza, że niczego nas dwie poprzednie wojny nie nauczyły,że znów cierpią niewinni ludzie.Twój wpis, tak prosty jest porażający w swej wymowie.Trzymaj się tam ciepło, uważaj na siebie, miej oczy otwarte.Mam nadzieję,że los będzie prowadził cię bezpiecznymi drogami.
OdpowiedzUsuńDziekuje Basiu. W tej chwili czuje sie jak najbardziej bezpiecznie, bo jestem w Polsce, ale za tydziem bede musiala wrocic do tego miasta i przyzwyczaic sie do nowej sytuacji.
UsuńBien que la traduction soit mauvaise, l'essence profonde du texte est respectée. C'est tout simplement magnifique. je suis heureuse que tu aies pu l'écrire , c'est que TU ES LA....
OdpowiedzUsuńJe vais te préparer la traduction exacte la prochaine fois qu'on va se rencontrer.
UsuńNiko, piękny tekst...
OdpowiedzUsuńDziękuję Krzysiu.
Usuń
OdpowiedzUsuńPo tych tragicznych zajściach (oczywiście szok) pierwsza myśl to Ty. To radość że jest OK. Pozdrawiam.
Szczerze i ciekawie napisane...
OdpowiedzUsuńNatomiast ten starszy wpis o nutriach - ragondines - zabawny,
tutaj w ładnym nadmorskim parku jest ich kilka,
pływają w jeziorku, zabawne zwierzaki i szybko się oswajają.
I są 'herbivores', comme moi.
Można zapomnieć o wielkich miastach i całym tym szaleństwie...
Maciek, http://znadsrodziemnego.wordpress.com
Pozdrówka z Południa Republiki,