Mój piątkowy lot do domu na południu był spóźniony „tylko” o dwie godziny i na
dodatek na miejscu padał silny deszcz. Wszystko to spowodowało, że zamiast położyć
się grzecznie o pierwszej w nocy, zasnęliśmy dopiero o pól do czwartej.
O ile późne pójście spać mnie nie przeraża i nie wpływa na normalny
tryb wstawania następnego dnia, o tyle pól do czwartej nie spływa już po mnie jak po gęsi, kaczce ani żadnym innym śliskim ptactwie. Szczególnie po całym intensywnym tygodniu w pracy.
Dlatego też sobotę spędziłam w trybie "wywczasów". To znaczy, że wstałam nieco tylko później,
ale za to zaliczyłam sjestę.
W niedzielę była piękna słoneczna pogoda i postanowiliśmy pojechać w
nasze pobliskie „górki” Albères (to tam gdzie w listopadzie zbieraliśmy kasztany). Liczyliśmy na na spacer i na zjedzenie
czegoś w ramach niedzielnego obiadu w schronisku na przełęczy, skąd roztaczają
się wspaniale widoki.
Pogoda choć chłodna kusiła do wyjścia. Ośnieżony szczyt Canigou (w
dalszej części Pirenejów) wyglądał pięknie i dostojnie w miarę jak wjeżdżaliśmy
coraz wyżej.
Z tle ośnieżony szczyt Canigou |
Tym razem nie wjeżdżaliśmy od strony północnych stoków, lecz od strony
Perthus, miasteczka na granicy francusko-hiszpańskiej, której tak naprawdę to
już nie ma.
Jadąc od strony Perpignan i Le Boulou należy skręcić w lewo tuz przed
Perthus. Potem kierunek na Saint-Jean de l'Albère.
Kierunkowskaz uprzedza, że czeka nas 13 km krętych dróg. Na moje szczęście zbocza Albères są silnie zalesione i nie
muszę się kurczowo łapać za siedzenie z samochodzie, gdy kręta droga wspina się coraz wyżej i
wyżej (ciągle ten lęk wysokości).
Jest to las bardzo bogaty, bo rosną tam dęby korkowe (Quercus suber po łacinie).
To z nich
zdejmuje się raz na jakieś 10 lat grubą warstwę kory z podłożem korkowym (obumarła część), z której produkowane są prawdziwe korki do butelek.
Wraz z wprowadzeniem do użytku sztucznych (tańszych) korków do
butelkowania wina, przemysł „korkowy” nieco podupadł. Niemniej jednak lasy w
tej okolicy wyglądają na nadal eksploatowane, bo widać okorowane pnie drzew. Dęby te potrafią żyć do 250 lat i są bardzo odporne na pożary.
Dąb korkowy po okorowaniu |
W drodze do schroniska mijamy staroświecką oberżę Can Joan, gdzie
zasadniczo można zamówić jeden zestaw pięciodaniowy z winami do spożycia bez
ograniczeń. Miejsce jest bardzo staroświeckie i sympatyczne, ale stolik należy tam rezerwować kilka dni wcześniej. Najlepiej wybrać się w gronie przyjaciół i spędzić więcej czasu. Serwowane
dania należą do prostej kuchni lokalnej z Roussillon. Większość produktów to również
produkty lokalne. No i oczywiście wina jak najbardziej lokalne. J
Byliśmy
tam już kilkakrotnie i nigdy jeszcze nie udało mi się zjeść wszystkich pięciu
dań. Kiedy ostatnio tam byliśmy cena wynosiła - o ile dobrze pamiętam - 25 euro od
osoby. Tym razem minęliśmy tylko oberżę po drodze i kontynuowaliśmy dalej naszą podroż. W
pewnym momencie minęliśmy kierunkowskaz i zjazd na boczną drogę do klasztoru, w
którym zakonnice hodują psy na sprzedaż, owczarki pirenejskie. Może kiedyś
znajdę czas by tam pojechać, bo widziany z daleka klasztor wyglądał bardzo
interesująco.
Po drodze zatrzymywaliśmy się kilkukrotnie, żeby zrobić zdjęcia. Widać było z daleka np. Fort Bellegarde położony powyżej doliny, gdzie znajduje się owa graniczna miejscowość Perthus. Miejsce to było bardzo ważne dla obrony granic Francji. Fort jest dziełem
sławetnego architekta Ludwika XIV, markiza Vauban'a i od 2008 roku znajduje się wraz z
jedenastoma innymi fortami Vauban'a , na liście Unesco.
Fort Bellegarde |
Widok w stronę Hiszpanii |
Autostrada z Perpignan do Barcelony tuz przed miejscowością Perthus, w tle ośnieżony szczyt Canigou |
Dotarliśmy w końcu na Przełęcz Ouillat, gdzie znajduje się schronisko.
Niestety miejsc nie było, bo zawitała do nich jakaś grupa rajdowcow ,
miłośników starych „cytrynek” (Citroen 2CV).
Rajd miłośników starych samochodów "na popasie" |
Nie mieliśmy czasu ani ochoty by czekać aż się pożywią (byli dopiero
przy przystawkach), więc popodziwialiśmy sobie raz jeszcze widoki i
dowiedziawszy się, że na kolację sylwestrową też nie ma już miejsc (!),
wyruszyliśmy na hiszpańską stronę w poszukiwaniu „galtes de porc” , czyli
policzków wieprzowych, specjału katalońskiego. To znaczy, może to i specjał ogólnie hiszpański, a nie tylko kataloński, jakoś nie interesowałam się tym wcześniej. W każdym razie we
Francji tego się raczej nie jada, a w Katalonii jak najbardziej.
Taki policzek wieprzowy to kawałek delikatnego mięsa na płaskiej kości
( najpewniej policzkowej J). Jest on obsmażony i uduszony w cebuli z jarzynami i podawany z frytkami,
grzybami itd. Rozpływa się wręcz w ustach. Przy tym jest to jedno z tańszych
dan w restauracjach, gdyż uznawane za danie proste i niewykwintne. W niektórych
restauracjach podają w porcji dwa policzki, ale jak dla mnie jeden to
wystarczająco dużo.
Zdecydowalismy się pojechać parę kilometrów dalej aż prawie do
Figueras, gdzie – jak wieść gminna niesie – najlepsze "galtes de porc" podają w
restauracji „Sancho Panza”.
Menu (jak widać restauracja będzie niedługo obchodzić 50-ciolecie) |
Adres restauracji i telefon (bez kierunkowych :) na torebce z cukrem |
Na szczęście w Hiszpanii jada się późno, wiêc zdążyliśmy spokojnie
zjeść mimo późnego już popołudnia.
Wieść gminna miała racje, bo „policzki”były wyśmienite.
Zresztą typowo katalońska przystawka, chleb z eskalivade, również nam smakowała (na zimno, pieczone/smażone cebula, papryka, bakłażan z filetami marynowanych anchois).
Na tym nasza krótka wycieczka musiała się zakończyć, bo niedziela trwa
krótko, a ja przecież musiałam jeszcze zacząć wracać do pracy w mej północnej
arkadii.
Piszę ten tekst już w drodze i mam nadzieję go wrzucić na blog jak
najszybciej.
Wspaniała wyprawa, cudowna pogoda i kuchnia. A u nas w Paryżu szare, stalowe niebo i strasznie zimno! Ale ogrzałam się dziś chyba na cały tydzień podróżując z Tobą po Katalonii, którą odkryłam po raz pierwszy w życiu w tym roku i zakochałam się w morzu oraz w kuchni-znakomitej, mimo iż cieszącej się mniejszą sławą niż francuska. Policzki widziałam po raz przed kilkoma tygodniami na targu, kupiłam i przyrządziłam, ale chyba nie były takie dobre, jak te, które wy degustowaliście.
OdpowiedzUsuńPiękna wycieczka! Przez chwilę poczułam się jakbym też tam była:-))) Dzięki! A policzki wieprzowe mnie zainspirowały. Spróbuję zrobić jakoś tak niebawem:-)))
OdpowiedzUsuńŚciskam zimowo!
Asia
Chcę natychmiast policzki wieprzowe! Marzę o wykwintnym jedzonku. No i krajobrazy cudne, ale że rajdowcy po górach, to już mi się wcale nie podoba!!!Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńmiam, miam, ............policzki wieprzowe !!!
OdpowiedzUsuńi te krajobrazy !!!
pomarzyc dobra rzecz, oj zycie, zycie nudne, pomarzyc dobrze jest w "grudniowe popoludnie"