Dziś nie będzie jeszcze ani podsumowania, ani kalendarium. Koniecznie chcę się bowiem z wami podzielić dobrym adresem na południu Francji.
Oczywiście chodzi o miejsce, gdzie można dobrze zjeść. Nie chodzi jednak o restaurację gastronomiczną, czy jakieś inne eleganckie miejsce, lecz o zwykly grill-bar.
No, może słowo zwykły nie jest jednak najlepszym określeniem ale zacznę mniej więcej po kolei, to sami ocenicie.
W zeszłym tygodniu miałam okazję lądować tuż przed południem na lotnisku w Montpellier. Jadąc do domu na wsi, poczułam wilczy głód, bo rano zjadłam jedynie małego alzackiego ludzika (Mannele) z ciasta i popiłam kawą.
Zastanawialiśmy się czy czekać i zjeść cos bliżej domu, aż nagle padła z ust mego mężczyzny propozycja zjedzenia czegoś po drodze, a dokładniej w Hali Targowej w Narbonne (departament Aude 11).
Słyszeliśmy już niejednokrotnie o dobrym jedzeniu sprzedawanym właśnie w tym historycznym miejscu i wiedzieliśmy, że można tam też coś zjeść na ciepło, tak jak to robią również na targowiskach w Barcelonie.
Weszliśmy do Hali Targowej w samym centrum Narbonne i wiedzeni instynktem ( = węch + odgłosy) skręciliśmy tam gdzie było pełno ludzi, trzecia alejka w prawo od głównego wejścia.
Spojrzeliśmy na smakowite porcje osób siedzących przy barze i postanowilismy zjeść właśnie tam. Niestety pora była taka (12:30), że kilka wolnych jeszcze miejsc było zarezerwowanych, a wszystkie inne zajęte.
Przemiła kelnerka krążąca jak fryga między klientami zapewniła nas jednak, że za parę minut będziemy mogli usiąść.
Na kartce z jadłospisem zapisała moje imię i ilość osób. Obok nas czekało już parę osób. Chcąc nie chcąc zaczęliśmy obserwować co się dzieje wokół nas. A było na co patrzeć.
Otwarty bar otoczony blatem i barowymi krzesłami, a dookoła stoiska z wędlinami, mięsem, jarzynami. Bebelle to szef baru i stad nazwa "Chez Bebelle" (U Bebelle'a). Oczywiście jest to jego przezwisko jeszcze z czasów, gdy grał w rugby w lokalnym klubie (tak jak jego ojciec i syn)
Ale o tym za chwilę.
Szef przyjmuje kartki z zamówieniami od kelnerów i co trochę wyciąga megafon, wykrzykując szybko w kierunku sąsiednich stoisk np. "David! dwie kaczki, dwa szaszłyki drobiowe i trzy antrykoty", po czym ów Didier na swym stoisku rzeźniczym kroi świeżutkie porcje, zawija je w papier i wychodzi przed stoisko. Czeka na moment gdy szef spojrzy w jego stronę i rzuca mu pakunki jeden po drugim ponad alejką i głowami klientów. A szef niby od niechcenia łapie je jak piłkę w meczu w rugby.
Patrzyłam zdumiona cóż oni wyrabiają.
Fajne widowisko, aż wam kawałek sfilmowalam:)
Patrząc na takie wyczyny czekanie mija szybko. Nagle usłyszałam swe imię wykrzykiwane przez szefa, który zapraszał nas serdecznie do zajęcia miejsc przy prawym boku baru.
Przed każdym miejscem leży taka oto papierowa serwetka z menu i prezentacją całej ekipy.
Z barze bowiem pracuje również mama, ojciec, siostra i okazyjnie syn szefa. Kilka innych osób także.
Samo menu jest proste: tapas za 8 euro na przystawkę, czyli deska wędlin, pasztetu i sera. Wystarcza spokojnie sama w sobie za posiłek, albo jedna na dwie osoby może stanowić ogromną przystawkę.
8 euro za taką ogromną deskę wędlin określaną z hiszpańska mianem "tapas" |
Siadamy przy barze przed tak zastawionym "stołem" |
Bebelle wykrzykujący zamówienia przez megafon |
Trochę niewyraźnie mi to zdjęcie wyszło, ale uwierzcie na słowo, że to pierś kacza grillowana na planchy (czyli na gorącej blasze jak w Hiszpanii, a nie na ruszcie) |
A to moja wołowina, kawałek zwany bavette, chudy i dość delikatny. Specjalnie odkroiłam kawałek, żeby było widać na zdjęciu sposób pieczenia (środek raczej krwisty) |
Rachunek to mała kartka z całym menu, na którym zaznacza się kropkami, co kto zamówił z danej pary czy grupy klientów. |
Do mięs można wypić świetne lokalne wino lub po prostu piwo. Jarzyny to sałata i frytki, a do tego chleb pocierany pomidorem lub bagietki. Każdego dnia jest inny deser, ale tylko jeden.
Bar otwarty jest codziennie (oprócz trzech poniedziałków w miesiącu) i jedynie podczas południowego posiłku. Wieczorem hala targowa jest zamknięta.
A oto filmik, jaki znalazlam na YT
Gilles Belzons, bo tak naprawdę nazywa się Bebelle, jest byłym graczem rugby. W rugby grał również jego ojciec i gra jego syn.
W 2002 roku zakończył on swą sportową karierę i otworzył kawiarnię, ale interes nie szedł dobrze. Bardzo szybko jednak Gilles zmienił koncept na swój business i postanowił przekształcić kawiarnię w grill-bar. Zainstalowano więc ogromną planchę na centralnym miejscu, a Bebelle dogadał się ze sprzedawcami sąsiednich stoisk, że będą mu na bieżąco szykować porcje mięs.
Nie wiem kto wymyślił zabawę z rzucaniem mięsa jakby to była piłka. Może kiedyś zrobili to dla żartu i spodobało się ludziom?
A może jak ja byli kiedyś na największym targowisku w Seattle (USA), gdzie rzucają tak rybami do wypatroszenia (słowo honoru, sama widziałam)?
Grunt, że ludziom się spodobało, a do tego Bebelle nabył megafon, żeby sobie nie zdzierać gardła i w ten sposób powstała wokół niego prawdziwa sportowa ekipa, która ożywiła i rozsławiła halę targową w Narbonne. Od czasu do czasu przyjeżdża telewizja i robi reportaż Przewodniki zaczęły również wymieniać to miejsce, jako ciekawostkę.
Obecnie "Chez Bebelle" znane jest wśród turystów, ale równie popularne jest bardzo wśród mieszkańców miasta.
Aż się sama dziwię, że dopiero teraz tam trafiłam. Za to pewna jestem, że wrócimy tam od czasu do czasu.
Jeśli więc będziecie kiedyś na południu Francji w Langwedocji albo będziecie jechać do Katalonii, polecam zatrzymać się na obiad w Narbonne i spróbować lokalnych produktow przygotowanych przez ludzi z pasją i dobrym humorem:)
Adres:
Halles de Narbonne
1 Boulevard Docteur Ferroul - 11100 Narbonne
1 Boulevard Docteur Ferroul - 11100 Narbonne
tel: +336 85 40 09 01
Strona internetowa : http://chez-bebelle.fr
Facebook: https://www.facebook.com/chezbebelle
Wybralibyście się tam, gdyby nadarzyła się okazja?
(uwaga: wpis absolutnie niesponsorowany:)
Położenie Narbonne |
Ale mi smaka narobiłaś! Uwielbiam takie małe lokalne bary, a do hal targowych też mam słabość :) Zapisuje na mapie miejsc do odwiedzenia.
OdpowiedzUsuńKto wie... moze kiedys? :))
OdpowiedzUsuńWygląda bardzo intrygująco no i co najważniejsze apetycznie, pewnie, że bym się wybrała:)
OdpowiedzUsuńFryga i sama akcja rzucania pierwsza klasa. Jak zawsze super czytanie u Ciebie a mężowi narobię smaka tymi daniami jak mu wyślę link do tego posta ☺
OdpowiedzUsuńAch Nika :) Pyszka, na pewno tam wpadniemy, bo mamy zaległy wyjazd do Narbonne i okolic!! (Pewnie już raczej na wiosnę, ale i tak dzięki za kontakt). Przesyłam mojemu chłopakowi (nie rozumie polskiego, ale zdjęcia zrozumie i się zaślini ;))), mniam!! Na dodatek on interesuje się rugby (nie tak jak futbolem, ale zawsze :))
OdpowiedzUsuńSuper ! ça c'est de l'originalité !
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kiedyś się tam znajdę. Zdjęcia wyglądają zachęcająco. :)
OdpowiedzUsuń