Lubię czytać książki
z Paryżem w tle i porównywać spojrzenie innych osób na miasto, z którym związałam swoje życie, począwszy od
pewnego czerwcowego dnia w 1990 roku. Najbardziej naiwne są utwory autorstwa Amerykanów,
bo dla nich wszystko co europejskie jest jak z kosmosu, a co dopiero na
przykład takie mikroskopijne mieszkanka paryskie. Ja jednak, jako dziewczyna z żoliborskiego
bloku, jestem przyzwyczajona do mieszkań o małym metrażu. Podobnie do paru
innych symboli europejskości, jak wąskie uliczki i zabytki w starszych
częściach miasta. Dlatego też książki
pisane przez Europejczyków, a szczególnie przez Polaków, są mi siłą rzeczy bliższe.
Kilka dni temu pisałam
na blogu o pewnej książce, którą chciałam wam zarekomendować. W jednym z
komentarzy na fan page’u, znana mi od kilku lat wirtualnie blogerka Ania zapytała,
czy nie zrecenzowałabym jej książki, która ukazała się rok temu.
Przypomniałam
sobie, że mam jej książkę na komputerze wśród mojego wirtualnego stosiku
ebookow czekających na przeczytanie. Był
tam już od zeszłego roku, więc zabrałam się od razu za czytanie, nie będąc
jednak pewna, czy zechcę o tej akurat książce pisać, bo mam zasadę, że piszę
tylko o tym, co mi się podoba i mam ochotę rekomendować swym czytelnikom. Po prostu szkoda mi czasu na pisanie o kiepskich książkach.
Jestem aktualnie na urlopie i tę powieść połknęłam w dwa dni. Ania wspominała, że czyta się ją szybko, ale aż tak szybko ? I nie chodzi wcale o to, że książka jest krótka, bo ma ona standardową ilość stron. Niemniej jednak nie mogłam się oderwać i po zakończeniu poczułam niedosyt. Taka książka powinna mieć z 800 stron, żeby czytelnik poczuł, że się « naczytał ».
Tym bardziej, że
o tytułowym weselu jako takim nie ma tam ani słowa, bo wszystkie wzmianki
wesela dotyczą jedynie przygotowań. I nagle koniec.
W ogóle tytuł uznałam
za mylny. Ja czytuję bloga Ani ParisMoskwa.com i wiem czego mogłam się spodziewać,
ale przypadkowy klient, który wejdzie do księgarni może poczuć się
rozczarowany, szczególnie jeśli nie przeczyta opisu na okładce (bo domyślam się
, że na czwartej stronie papierowej wersji jest jakaś „zajawka” na ten
temat). No, ale nie będę tu dywagować na
temat przypadkowego potencjalnego klienta, bo ja nim nie byłam i spodziewałam się
słusznie, że będzie to książka w Paryżem w tle.
Ania zastosowała
w swej powieści tę samą konwencję, którą uwielbiała Joanna Chmielewska. Główna
bohaterka ma nie tylko imię autorki, ale
również wiele cech i faktów zapożyczonych z jej biografii. To bardzo sprytne rozwiązanie,
bo pozwala opisać prawdę tam gdzie się ma na to ochotę , albo ubarwić fabułę,
tam gdzie życie nie wykazało się oryginalnością.
Ponadto, jako
osoba która zamieszkała w Paryżu dekadę
przed pierwszym pobytem bohaterki w tym mieście, automatycznie przypominam
sobie i porównuję swoje obserwacje z tamtych lat. I bawi mnie to porównywanie,
bo za każdym razem stwierdzam, jak wiele zależy od naszych pierwszych doświadczeń.
Ja przez pierwsze lata nie znałam Polaków, ani innych przedstawicieli narodowości wschodniej czy centralnej Europy w
Paryżu. Obracałam się w środowisku francuskim i
o wszystko co wydawało mi się dziwne pytałam od razu u źródła. Może dzięki
temu szybko nauczyłam się francuskiego, a zaczynałam od zera jako samouk.
Wróćmy jednak do książki.
Jej bohaterka
przybywa do Paryża jako stypendystka programu wymiany Copernic. Stopniowo
poznajemy Paryż jej oczyma, a że z
pierwszego rozdziału wiemy, iż jej małżonek ma na imię Misza, to oczywiście
dajemy się zwieść i jesteśmy przekonani, że poznała go już pierwszego dnia w Paryżu
w miejscu, gdzie stypendyści załatwiali wszelkie formalności po przyjeździe.
Jak się okazało wielkiego amatora „seksu w wielkim mieście”… Akcja toczy się dalej i nagle okazuje się, że
Misza – przyszły mąż poznaje ją w okolicznościach nieco bardziej dramatycznych,
ale nie będę wam ich tu zdradzała.
Inna para kaloszy
to warszawskie życie bohaterki, dziennikarki wielkiego magazynu Lady. Nie zazdroszczę
bohaterce takiego uzależnienia, bo praca dziennikarza opisana w książce
przypomina nowoczesne niewolnictwo. Niewolnictwo, które istnieje zapewne i w rzeczywistości,
skoro podobne relacje obserwowałam i ja pracując przez kilkanaście lat u
paryskich touroperatorów, po prostu w turystyce.
Ale dla mnie najbardziej
irytujące są postawy przyjaciół i kolegów z pracy na wieść, że Ania wychodzi
« za Ruska » - wroga narodu. Gdybym ja miała wysłuchiwać takich tekstów, to pewnie nie raz język i ręka
by mnie świerzbiły. Tymczasem bohaterka zachowuje stoicki spokój i prze do
przodu nie zwracając na nic uwagi. Zaplanowała
sobie mieć wesele takie, jak to sobie kiedyś w młodości wymarzyła i gotowa jest
pójść na wiele kompromisów, byle tylko ceremonia była jak najbardziej zbliżona
do tej wymarzonej. Zgadza się na zrobienie z własnego ślubu tematu do magazynu,
w którym pracuje. Zgadza się na pomysły narzuconych przez naczelną organizatorek
weselnych i nawet wymyśla rosyjskie potrawy na weselny stół. Ja akurat w takim
wypadku postąpiłabym odwrotnie traktując weselny posiłek jako okazję do
zaprezentowania kuchni polskiej zagranicznym gościom i rodzinie narzeczonego.
No, ale ja tu chyba nie jestem dobrym punktem odniesienia, bo nigdy nie marzyłam
o wystawnym ślubie i weselu i w moim (minimalistycznym) przypadku wesela po
prostu nie było.
Zanim jednak para
młodych, po kilku zwrotach akcji i zawirowaniach życiowych, stanie na ślubnym
kobiercu, to cofniemy się w czasie do pierwszej wizyty Ani w Rosji u rodziców
narzeczonego. I tu obserwacje rosyjskiego społeczeństwa pokrywają się z moimi
wspomnieniami z tego kraju. Bywałam tam regularnie przez wiele lat i wysłałam
kilka dobrych tysięcy francuskich turystów do Moskwy i Petersburga. Ich
przygody, i opinie po powrocie zasługiwałyby na osobny wątek, ale nie będę tu
teraz o nich wspominać, bo piszę przecież o książce Ani.
„- Poproszę ser. Nie ten, ten tam na dole –powiedział klient tuż przed nami.
–A dlaczego nie możecie wziąć tego? Tamtego ze spodu nie sposób wydostać –odpowiedziała złowrogo ekspedientka.
–Ale ja chcę tamten.
–A co się tak upieracie? Ten też jest dobry, mówię wam. Szwajcarski.
–Ale ja chcę tamten. Holenderski.
–A jaka wam różnica, szwajcarski czy holenderski? Co wy, gadać z tym serem będziecie czy go jeść?”*
W każdym razie
fragmenty z Moskwa w tle rozbawiły mnie do łez. Może to stąd się wzięło moje wrażenie
niedosytu ? Chętnie bowiem przeczytałabym z dziesięć dodatkowych rozdziałów z tego typu dowcipnymi
opisami i obserwacjami. Może dlatego, że Rosja jest ciągle dla mnie krajem pełnym
egzotyki, a Francja stała się już dawno temu drugą ojczyzną?
„Trzymajcie się prawej strony. Młody człowieku, z lodami do metra się nie wchodzi. Dzieci nie wolno pozostawiać bez kontroli. Młodzi ludzie, nie całować się na schodach. Metro to miejsce publiczne”*
W każdym razie domyślam
się, że ciąg dalszy nastąpi i
« Moje wielkie ruskie wesele » będzie początkiem cyklu książek o Ani Wiśniewskiej.
Żeby mieć jednak
czyste sumienie i żeby nie było zbyt kolorowo, to nie mogę nie wspomnieć o
kiepskiej pracy korekty. Wiele literówek, w tym błędy w nazwach własnych, jak
Bordeaux czy Bagnolet, mogłyby wskazywać na amatorski wysiłek wydawniczy. A
tymczasem książkę wydało wydawnictwo Edipresse Polska SA i należałoby oczekiwać,
że zatrudniają oni profesjonalnych korektorów.
Być może to tylko
wersja elektroniczna ma tyle usterek, a wersja papierowa jest bardziej
dopracowana?
Niech jednak te niedociągnięcia
nie zniechęca was do lektury, bo stracicie okazję do relaksu przy książce napisanej
lekko i przyjemnie. Zupełnie jakby autorka siadła obok i opowiadała wszystko koleżance.
Jest lato i taka lektura będzie idealna nie tylko
podczas urlopu. A przy okazji być może
zakochacie się w Paryżu, który przed laty oczarował mnie, autorkę tej książki i
tysiące innych osób. W Paryżu, który czeka na was i szykuje waszą romantyczną przygodę
nad Sekwaną._____
*cytaty pochodzą oczywiście z książki "Moje wielkie ruskie wesele" Anny Mandes-Tarasov
Nad Sekwaną fot. Nika Vigo |
natychmiast chce się czytać:)
OdpowiedzUsuńTylko trzeba starac sie czytac powoli, zeby na dluzej starczylo :)
UsuńRecenzja bardzo ciekawa i tak naprawdę przybliżyła mi czy chciałym czy nie również to przeczytać. Jak będzie chwila - na pewno!
OdpowiedzUsuńCiesze sie:)
UsuńNamówiłaś mnie :)
OdpowiedzUsuńTo fajnie:)
UsuńBrzmi ciekawie. "Ruskie" dialogi mnie powalily! :D
OdpowiedzUsuńW tekście więcej jest takich perełek:)
UsuńNo brzmi ciekawie ten melange zachodnio wschodni. :D
OdpowiedzUsuńCzy mogę przy okazji zaprosić na swój blog o językach? Może się okazać ciekawy. Dopiero zaczynam i będę wdzięczny za krytykę! :)
www.mateuszstasica.pl/blog
Chętnie zajrzę:)
UsuńZajrzałam, ale strona nie chciała się wyświetlić. Czyżby jakiś problem?
UsuńBosko ! :) też by tak chciał :) spełnienie marzeń :)
OdpowiedzUsuń________________________
Sklep dla dzieci
No to w drogę i do dzieła:)
Usuń