Klub Polki na Obczyźnie istnieje od kilku lat i tak się złożyło, że aktualnie stałam się jedną z "klubowiczek" o długim już stażu członkowskim. Mieliście już parokrotnie okazję czytać moje wpisy i tu na blogu i na blogu klubowym, jakie powstawaly w ramach naszych różnych projektów.
Nad przystąpieniem do aktualnego projektu o przyjaźni zastanawiałam się przez kilka dni.
Cóż bowiem można specjalnego napisać o przyjazniach gdy się żyje poza granicami kraju?
Wiadomo, że z biegiem czasu przyjaciele pozostawieni w kraju zaczynają żyć własnym życiem i tylko nieliczne przyjaźnie są w stanie przetrwać próbę czasu. Żyjąc poza Polską od pond ćwierćwiecza jestem w stanie powiedzieć, że przyjaciół z Polski, takich bliskich , mogę policzyć na palcach jednej ręki. Na dodatek nie wszyscy mieszkają nadal w Polsce. Tak się złożyło, że po dzis dzień utrzymuję kontakty z 1-2 osobami z każdej ze szkół podstawówki, liceum i studiów.
Sporadycznie mam też kontakty z innymi osobami z tamtych czasów, ale to już niezupełnie to samo.
W zasadzie na każdym etapie życia zaprzyjaźniamy się z osobami, które są często na tym samym etapie życia. Gdy mamy małe dzieci, łatwiej się zaprzyjaźniamy z osobami, które też je akurat mają.
Chciałabym wam jednak opowiedziec o dwóch przypadkach, które temu trochę przeczą.
Po przyjeździe do Francji stopniowo zbudowałam sobie grono znajomych. Większość z nich związana była z miejscem zamieszkania lub pracy. I tu nastąpił pewien ewenement, który trwa do dziś.
W jednym z mych pierwszych miejsc pracy było parę (dosłownie) Polek. Bliżej poznałam dwie z nich. Jedna starsza o 10 lat, druga w wieku mej mamy. Pozostałyśmy w kontakcie nawet gdy nasze drogi zawodowe poprowadziły nas w różnych kierunkach. Kiedy L. (ta w wieku mej mamy - pozdrawiam ją, bo wiem że czyta mego bloga) odeszła na emeryturę, od czasu do czasu przyjeżdżała spotkać się z byłymi koleżankami i zjeść wspólny lunch. Ponieważ mieszka ona pod Paryżem, za każdym razem przyjeżdżała specjalnie w tym celu. Kiedyś wspomniała, że mogłybyśmy spotkać się w kilka osób, ale przerwa obiadowa trwa godzinę, a nie wszystkie jej znajome pracowały w tej samej dzielnicy. Wymyśliłyśmy więc, że zrobimy polskie spotkanie dziewczyn pracujących w turystyce w Paryżu. Ustaliłyśmy spotkanie na piątek wieczór, żeby móc się nie śpieszyć i spokojnie porozmawiać. Ja zaprosiłam kilka swoich polskich koleżanek , L. kilka swoich (niektóre były wspólne).
Na pierwszym spotkaniu było nas aż jedenaście. Wspólne tematy, wymiana doświadczeń zawodowych pozwoliły nam spędzić miły wieczór. Dziewczyny chciały spotkać się ponownie. Ustaliłyśmy kolejne spotkanie na dwa miesiące później. I od tamtej pory spotykamy się przeciętnie co dwa tygodnie. Pomagamy sobie gdy trzeba i można, czasami "w podkomisjach" wychodzimy na prelekcje, spektakle, koncerty, czy zwiedzanie. Mamy wśród nas przewodniczki, pilotki, pracownice biur podróży, touroperatorów oraz linii lotniczych.
Ironicznie nazywamy siebie Pecetkami od Polska Connexion, choć nie jesteśmy żadnym stowarzyszeniem. Gdy po dwóch latach takich spotkań ogłosiłam im, że będę pracować w tygodniu w Brukseli, więc trudniej mi będzie uczestniczyć w naszych spotkaniach, wszystkie zaproponowały, że będziemy ustalać spotkania na te piątki, gdy będę mogła wrócić do Paryża na czas. Było mi wówczas bardzo miło, poczułam że zależy im i na mojej obecności.
I tak oto spotykamy się już ósmy rok. Nikt nikogo nie zmusza. Każdy przychodzi dobrowolnie.
Czasem jest nas ponad dziesięć, czasem trzy czy cztery, bo nie każdy jest zawsze wolny. Ale nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że te nasze "kolacje piątkowe" przetrwają tak wiele lat.
Niekiedy zmieniamy formę i idziemy razem do teatru lub urządzamy zwiedzanie tematyczne Paryża w sobotę lub niedzielę. Na siedmiolecie naszego Polska Connexion Paris wybrałyśmy się na weekend do Nancy, gdzie nigdy wcześniej nie byłam. Wielokrotnie pomagałyśmy sobie w różnych drobnych lub większych sprawach.
Taki networking trwający lata to rzadkość, ale przyjaźnie trwające lata i to wśród osób o różnym wieku, zawodzie i zainteresowaniach, to już doprawdy wyjątek.
Dziękuję wam dziewczyny za te wszystkie lata spotkań i mam nadzieję, że poznamy jeszcze wspólnie wiele ciekawych miejsc.
Plac Stanislas w Nancy (od imienia naszego Króla Stasia, który jest tam po dziś mile wspominany) Fot. Nika |
Na początku wspomniałam, że napiszę o dwóch przypadkach.
Drugim przykładem może byc moje grono przyjaciół w Brukseli. Jak już wspomniałam, od listopada 2010 pracuję od poniedziałku do piątku w Brukseli.
Ogromnym wsparciem na początku była moja mieszkająca tam od lat przyjaciółka z podstawówki, z którą przez lata byłam w kontakcie niezależnie od tego gdzie akurat mieszkałyśmy. To u niej mieszkalam przez dwa i pół miesiąca na samym początku mej pracy w Brukseli. To jej dom, dzieci i rodzina, były moim domem w pierwszych tygodniach. To dzięki nim zamiast wracać do pustego hotelu, wracałam do pełnego ciepła domu i mogłam się skupią na nauce w nowym miejscu pracy. Potem wynajęłam już swe mieszkanie.
Moje pierwsze miejsce pracy wygrałam chyba na loterii. Poznałam tam kilka osób, z którymi zaprzyjaźniłam się od samego początku pomimo różnicy wieku i pomimo faktu, że wyjeżdżam z Brukseli na każdy weekend. Przydzielony mi coach w pracy został moim sąsiadem i pomimo że pracujemy już gdzie indziej, to do tej pory przyjaźń z nim i jego małżonką jest bardzo ważnym elementem brukselskiej części mego życia (byłam nawet na ich ślubie w Polsce). Ich brukselskie grono znajomych zaakceptowało, polubiło mnie i służy wsparciem w codziennym życiu.
Wiem dobrze, że nie każdy ma takie szczęście przy wyjeździe do pracy w innym kraju i dlatego uważam, że mam szczęście do ludzi. To dzięki nim moje nomadyczne życie jest ciągłym powrotem. Wracam do Brukseli, wracam do Paryża, wracam na wieś w Roussillon.
Gdyby nie grono przyjaciół bliższych i dalszych trudno byłoby mi dzielić swój czas pomiędzy trzy aż miejsca poza Polską.
To właśnie dlatego ostatecznie zdecydowałam się napisać ten wpis o przyjaźni.
Najlepsza to będzie okazja, by wszystkim mym przyjaciołom (i tym w Polsce i tym poza jej granicami) podziękować za ich obecność, za to po prostu, że są.
Dziękuję !
Z wielką przyjemnością przeczytałam o Twoich przyjaźniach.To ze masz tak wielu przyjaciół to Twoja zasługa.Jestes wspaniała osobą i to oni są szczęścia rami, że Ciebie mają.
OdpowiedzUsuńDzieki Doroto za mile slowa:)
UsuńPiękny wpis Nika! Myślę, że po prostu przyciągasz fajnych ludzi, bo sama jesteś fantastyczną osobą :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje :) A przede wszystkim chyba nauczylam sie unikac osob toksycznych, gdy tylko takie wyczuje:)
UsuńAle piękne i budujące historie!
OdpowiedzUsuńDzieki Kasiu:)
UsuńPiękne historie i wielki podziw, że nawiązane na emigracji przyjaźnie przetrwały do dziś i regularnie robicie spotkania. To coś wspaniałego. Super, że otaczasz się dobrymi ludzmi w miejscu pracy i praktycznie wszędzie gdzie jeździsz masz kogoś. Pewnie dzięki temu Twoje kursowanie i ciągłe wyjazdy dodają sensu Twemu życiu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrudno byloby inaczej tak krazyc, gdybym w kazdym z miejsc nie miala grona zaprzyjaznionych osob. KAzdemu zycze odnalezienia tych najfajniejszych osob na swej drodze/
UsuńNiko, pełen podziw dla tak pięknych i wieloletnich przyjaźni. Tak naprawdę, to trochę Ci nawet zazdroszczę ;) Mieszkam we Francji od 4,5 roku, często się z mężem przeprowadzamy i nawiązanie bliższych znajomości na miejscu jest dość skomplikowane. Większość przyjaciół mojego męża jest rozsiana po całej Francji: w Paryżu, Lyonie, Marsylii, w Bretanii, a ja? No cóż, utrzymuję kilka bardzo wartościowych dla mnie relacji z dziewczynami głównie w stolicy Francji. Z niektórymi z nich nigdy się nawet nie spotkałam osobiście ale od kilku lat wymieniamy maile i podtrzymujemy kontakty wymieniając emigranckie doświadczenia i podnosząc się nawzajem na duchu ;)
OdpowiedzUsuńPrzyjaźnie z Polski też zweryfikował czas. Mimo postępu techniki i dostępu do internetu wielu ludziom nie chce się pisać maili i podtrzymywać kontaktów drogą elektroniczną, skoro i tak widujemy się raz w roku albo rzadziej. Na początku było mi bardzo przykro z tego powodu, gdyż kilka osób, które uważałam za bardzo mi bliskie urwało wszelkie kontakty. Dziś patrzę na to trochę inaczej i wierzę, że tak miało być. Nie można nikogo do niczego zmuszać, a więc po kilku mailach bez odpowiedzi dałam sobie spokój - nie chcesz utrzymywać ze mną kontaktu, to nie. Twój wybór i Twoja wola.
Przyjaźń, to piękna sprawa ale też i ciężka praca wymagająca zaangażowania obydwu stron, a więc wielki ukłon dla Ciebie i Twoich przyjaciół Niko :)Takie historie przywracają wiarę w ludzi ;)
Pozdrawiam z Dijon!
Dziekuje ci serdecznie. To prawda, ze przeprowadzki nie sprzyjaja trwalym przyjazniom, wiec twoja sytuacja nie jest najlatwiejsza. Moze zdecydowalabys sie na dolaczenie do naszego Klubu Polki na Obczyznie. Kliknij na logo na moim blogu i przeczytaj zasady. To bardzo przyjazna grupa blogerek i we Francji jest nas sporo rowniez. Z niektorymi dziewczynami poznalysmy sie osobiscie.
UsuńPozdrawiam Nika
Ja także z naprawdę dużą przyjemnością przeczytałem Twój wpis o przyjaźniach. Po pierwsze to bardzo ciekawy temat, a po drugie jakoś tak czuję, że aktualnie też mi bliski. To dobrze, że masz i możesz na kimś polegać. Zawsze wychodzę z założenia, że zamiast całego wianuszka "przyjaciół", lepiej mieć kilku, czy nawet jednego, albo dwóch. Ale takich, na których zawsze można polegać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTak, czas i odleglosc weryfikuje wiele znajomosci. Stad doceniam te najtrwalsze:)
UsuńWartosciowy wpis. Przyjazn to bardzo watly kwiat, bez odpowiedniej pielegnacji obumiera. Z drugiej striny czasem potrzeba szczescia, aby prawdziwego przyjaciela znalezc.
OdpowiedzUsuńGdzieś przeczytałam, że fantastyczni ludzie przyciągają do siebie innych fantastycznych ludzi i pewnie tak jest w Twoim przypadku. Ja może nie wyjechałam zagranicę, ale zmieniłam miejsce zamieszkania. Odległość weryfikuje znajomości, bo gdy jest odległość, to bardziej trzeba zacząć dbać o przyjaźnie. Trzeba znaleźć czas na telefon, na odwiedziny. Nie wszystkim się chce.
OdpowiedzUsuń