poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Wiosenne wystawy Printemps i Galeries Lafayette w Paryżu


Wczoraj w Paryżu, wracając do domu przeszłam się bulwarami, bo to moja ulubiona trasa. Zawsze z ciekawością obserwuję witryny sklepowe na paryskich bulwarach, ze szczególnym uwzględnieniem Printemps i Galeries Lafayette (tu w wersji świątecznej).  To dla mnie zawsze trochę jak wystawa artystyczna, a nie tylko zwykła wystawa sklepowa.
Aktualne wystawy są "wiosenne". Niektóre ładne, inne wcale mi się nie podobają, choć nie można im odmówić oryginalności. 


Jedno z wejść do Printemps.












Ze wszystkich widzianych wczoraj, ta właśnie witryna
sklepowa w Printemps najbardziej przypadła mi do gustu.







*****


Poniższe zdjęcia to już Galeries Lafayette.
Tu sponsorowała wystawy firma Lacoste, a wątkiem przewodnim były deskorolki na każdą okazję (nawet w szpilkach, albo w sukni ślubnej:)









Tu w tle deskorolka dla wielkoluda










Panna młoda na deskorolce..... oczywiście jadąca ulicami Paryża 


Na ekranach wyświetlane są na okrągło krótkie filmy: nq ty; tu  kobieta
w dziesięcio- czy piętnastocentymetrowych szpilkach jedzie na deskorolce....





Wygląda na to, że firma Lacoste postanowiła 
na nowo wylansować modę na deskorolki :)

*****

niedziela, 28 kwietnia 2013

Kość na talerzu, specjał dla koneserów?



Kość na przystawkę
    Zamarzyła mi sie kość na kolację... nie byle jaka tylko taka ze szpikiem, pieczona w piekarniku. Jeszcze do niedawna o czymś takim nawet nie słyszałam. Dla mnie kość ze szpikiem to albo kawalek cielęcej kości z ociupinką szpiku (np w osso bucco), albo dawne wspomnienie z dzieciństwa, gdy dziadek dał mi parę razy na chlebie ociupinkę szpiku z kości , na której ugotowany był rosół. Taka kość zarezerwowana była tylko dla dziadka i wyróżnieniem było jak dał jakiemuś wnukowi lub mnie (jedynej wnuczce) spróbować. Może nikt w rodzinie nie lubił szpiku i dlatego kość dostawała się dziadkowi? Nie pamiętam... Pozostało mi jednak wspomnienie czegoś szczególnego i będąc dorosłą zdarzało mi się czasem kupić malutką kostkę aby dodać ją do mięsa, na którym gotowałam wywar na zupę. Ale to już nie było to. 

      Tym razem jednak kość mnie po prostu zauroczyła. Gdy przedostatnim razem lądowałam w Tuluzie "wieczorową" porą, zatrzymaliśmy się po drodze do domu w znanej restauracji w małej miejscowości Castelnaudary, już na terenie Langwedocji, między Tuluzą i Carcassonne. Słynie ona ze znakomitego cassoulet, ale o samej miejscowości, restauracji i cassoulet napiszę może kiedy indziej. 
Tym razem tematem jest bowiem KOŚĆ. 

    Owego wieczoru zamówiłam grzecznie talerz dla łakomczucha, czyli "asiette gourmande" (szaszłyk z kaczych serc, foie gras na ciepło i pieczoną pierś z kaczki). Wszystkiego niby po trochu, ale naprawdę trudno skończyć takie danie.

"Asiette gourmande", czyli talerz łakomczucha

    Obok siedziało trzech mieszkańców owej miejscowości, którzy przyszli specjalnie, żeby zjeść na kolację "os à moelle", czyli kość ze szpikiem.  Coś tam negocjowali z kelnerem, że nie na przystawkę, tylko na danie główne, więc żeby z sałatą i ziemniaczkami...  tyle niechcący usłyszałam, ale dopiero gdy po kilku minutach pojawił się kelner .... szczęka mi opadła z wrażenia ! 

     To nie był okrągły, pięciocentymetrowy kawałek kości wołowej przecięty w poprzek... To była ogromna kość przecięta wzdłuż jakąś piłą tarczową ....  czegoś takiego w życiu nie widziałam. 

   Owi koneserzy lokalnej kuchni tak się rozpływali w zachwytach nad swymi talerzami, że postanowiłam któregoś dnia też spróbować. Tamtego wieczoru już nawet na deser nie miałam siły, więc dodatkowe danie nie wchodziło nawet w grę. Przez parę dni jednak miałam przed oczyma ich delektowanie się i ochy i achy nad talerzami z kośćmi...



     Na szczęście długo nie przyszło mi czekać, bo już w następnym tygodniu ponownie lądowałam w Tuluzie. Oczywiście musiałam , ale to koniecznie musiałam spróbować tej kości, bo przecież po nocach mi się śniła... Małżonek z rozbawieniem i z pobłażaniem powiedział, że proszę bardzo, ale on czegoś takiego nawet do ust nie weźmie. Nie to nie, ja tam nikogo zmuszać nie będę...

     Zamówiłam więc "moją" kość jako przystawkę, a jako danie główne zwykłą sałatę zieloną z szynką serrano, bo już czułam, że potrzebna mi będzie jakaś sałata "dla równowagi". No i kieliszek czerwonego wina, bo taka kość ze szpikiem jest przecież tłusta...




     No i dostałam ją.... Była piękna! Do tego tosty, delikatna sól z Guerandy (fleur de sel de Guerande), świeżo mielony pieprz i dobre czerwone wino. 

    Zjadłam powoli połówkę... była ogromna! W życiu nie widziałam tyle szpiku naraz! Przy drugiej zaczęłam już "wysiadać" i po prostu zjadłam tylko część. Za dużo, za tłusto, za ciężko.... 


Drugiej połówki już nie dałam rady skonsumować...


    Dałam sobie spokój. Szpik był bardzo dobry, ale chyba jeden tościk z łyżeczką szpiku byłby wystarczający. Te dwie kości wystarczyłyby na 8-10 osób. I to bez problemu. 

    Niesamowite! Jak ci faceci mogli wtedy tyle ich zjeść? Z żalem dałam sobie spokój z kością. 
Na stół "wjechało" danie główne.... sałatka? Sałaty widać nie było spod szynki i parmezanu. Gdybym jadła tylko to, nie byłoby kłopotu, ale po mojej kości, nie miałam szans na skończenie takiej sałatki. 


Sałata była - owszem - pod szynką :)



Wnioski?

A) Nigdy więcej nie zamówię już żadnej kości ze szpikiem:) Przejadło mi się chyba na zawsze...

B) Jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie nam zjeść posiłek w tamtej okolicy, to na pewno nie zamówię dwóch rzeczy. Albo przystawkę, albo danie główne. Nigdy oba na raz, bo pęknę:) O deserze nawet nie wspomnę....

C) Od owej kolacji z kością zaczęłam jeść bardzo dietetycznie. Chyba odrzuca mnie od tłustego...

Ale nie żałuję swego eksperymentu, bo wszystko było świetne, tylko nie na mój rozmiar żołądka :)

Po prostu jedno doświadczenie więcej :)



A oto czym zajadał się mój małżonek...  podpisuje się on pod moim punktem B prawą i lewą ręką :)


Sałata z "zimnymi nóżkami"
 na przystawkę.



Confit de canard, czyli udko
kacze smażone w głębokim
tłuszczu. To danie główne.

piątek, 26 kwietnia 2013

Sałatka z młodego bobu na ciepło

Zielony prezent (fot.A.M.)


Dostałam prezent, zielony prezent prosto z ogródka Lison
Koszyk młodego bobu na tradycyjną sałatkę na ciepło. To jedno z sezonowych, wiosennych  dań w Roussillon. Będzie się ją jeść w domach i restauracjach dopóki będzie sezon na młody bób. 


Największy okaz obok zwykłego
 noża (dla porównania)
Z całego koszyka została zaledwie
półlitrowa  miseczka



















Dziś wieczorem zabrałam się do łuskania bobu. 

Potem ugotowałam bób szybko w nieosolonej wodzie (15-20 minut). W tym czasie pokroiłam drobno 3 młode cebulki i 4 plasterki chorizo (moglby być ewentualnie boczek wędzony). Wrzuciłam je na patelnię z oliwą z oliwek. Do tego dodałam 5-6 zmiażdżonych ząbków czosnku, pietruszkę, estragon i ciut ostrej papryki w proszku do smaku. 

Odcedzony bób włożyłam ponownie do garnka i dodałam zawartość patelni. Wymieszałam i po 30 sekundach można już było nakładać na udekorowane np rukolą (lub sałatą) talerze. Na bób można położyć poszarpany na małe kawałki plasterek szynki serrano (albo aoste, albo bayonne). 
Oto co z tego wyszło w ostatecznym efekcie (to byly ilości na dwie osoby).


Moja pierwsza w 2013 roku sałatka z młodego bobu




W swoich zasobach fotograficznych znalazłam zdjęcie sałatki z młodego bobu jaka jadłam w lokalnej restauracji prawie trzy lata temu , 1 maja 2010.

Restauracyjna sałatka z młodego bobu 2010

Zachęcam wszystkich, którzy mają okazją kupić młody bób do przygotowania takiej sałatki. 

Zastępuje ona z powodzeniem danie główne :)

*****

środa, 24 kwietnia 2013

Róża i książka, czyli Sant Jordi czy Światowy Dzień Książki

W Polsce obchodzono wczoraj imieniny Wojciecha, Jerzego i paru innych jeszcze świętych lub męczenników. 
    
   W wielu innych krajach patronem 23 kwietnia jest przede wszystkim Święty Jerzy. 

Najbardziej chyba jest on wielbiony w Katalonii, gdzie od 1456 obchodzi sie święto Saint Jordi jako patrona narodowego. Katalończycy, którzy uznali legendę o słynnym pogromcy smoka za swoją własną, jako wielbiciele turniejów rycerskich przez wieki kultywowali swe tradycje za każdym razem dekorując miasta różami i ofiarowując je swym damom. Ten element tradycji przetrwał do dziś. 

     Skąd sie natomiast wzięła książka jako stały element święta Sant Jordi? W 1926 władze hiszpańskie zaproponowały obchodzenie święta książki właśnie 23 kwietnia (dzień śmierci Cervantesa i Szekspira).  


Niektórzy twierdzą, że w ten sposób chciano zmniejszyć znaczenie 23 kwietnia jako święta Sant Jordi, jako patrona Katalonii. Jakkolwiek by nie było,  święto książki przyjęło się jak najbardziej i z czasem stało się świętem książki i literatury katalońskiej. Tego dnia kobietom w Katalonii , a coraz częściej i w innych krajach, ofiarowuje się róże. Natomiast mężczyznom można oczywiście podarować książkę


Inicjatywa obchodów święta książki rozprzestrzeniła sie z czasem poza granice Katalonii i nawet Hiszpanii, by od 1995 stac sie ustalonym oficjalnie przez UNESCO Światowym Dniem Książki i Praw Autorskich majacym na celu promocje czytelnictwa, edytorstwa i ochronę własności intelektualnej prawem autorskim.

W Perpignan Sant Jordi celebrowany
 jest prawie cały miesiąc
Od 1976 hiszpańskie ministerstwo kultury przyznaje co roku literacką Nagrodę Cervantesa. 23 kwietnia 2013 wręczono nagrodę roku 2012 , a otrzymał ją poeta  José Manuel Caballero Bonald. W chwili, gdy piszę te słowa wygłasza on właśnie swą mowę o Cervantesie w podziękowaniu za przyznanie mu nagrody jego imienia (transmisja w TVE)


Od początku lat 90-tych XX wieku święto Sant Jordi zaczęło być oficjalnie obchodzone przez pisarzy i wydawców w Roussillon, gdzie tradycje katalońskie są bardzo żywe. Z czasem święto to stało się przede wszystkim świętem kultury katalońskiej na terenie Roussillon (departament Pirenejow Wschodnich).  Pisarze i wydawcy organizują z tej okazji kiermasze z dedykacjami. Biblioteki organizują dni otwarte, odczyty, koncerty.  Powstało nawet stowarzyszenie Sant Jordi, które ma na celu koordynowanie wszelkich inicjatyw związanych z obchodami Sant Jordi - święta róży, książki i języka katalońskiego. 


Ponieważ w tym roku 23 kwietnia wypadł we wtorek , imprezy związane z Sant Jordi zaczęły się już w poprzedzający je weekend. Mimo silnego wiatru, pisarze i wydawce zorganizowali kiermasze jak zwykle wzdluz Quai Vauban nad rzeka Basse w centrum Perpignan. Pogoda była dość zmienna, ale czytelnicy dopisali. Myśmy pojechali do miasta późnym popołudniem, gdy impreza zbliżała się już ku końcowi.  


Nie zabrakło lokalnych specjalności na słodko i na słono.
Na pierwszym planie z lewej widać bunyetes,
o których pisałam już w Wielkanoc.


W wielu okolicznych miejscowosciach odbywaly się odczyty i spotkania z pisarzami. Nawet w nowym Centrum Handlowym "El Centre del Món" na nowym dworcu TGV, dokladnie na 23 kwietnia zaplanowano wystawę sztuki współczesnej o tematyce wiosny i kwiatów oraz kiermasz książek. 


 



Nie mogłam tego zobaczyć, bo w tygodniu pracuję. Jednak na weekend po 23 kwietnia przewidziano wiele innych atrakcji i z pewnością każdy coś dla siebie znajdzie. 





poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Cuberdons,czyli tradycyjne łakocie belgijskie

Cuberdons…

   Jakoś nie mogłam zapamiętać nazwy tej typowej, tradycyjnej belgijskiej specjalności.
Już od dawna, a dokładniej od dwóch i pół roku, kiedy to zaczęłam pracować w Brukseli, słyszałam o słodyczach w kształcie stożka, wyrabianych przez nielicznych belgijskich cukierników. Jakoś nigdy nie miałam jednak okazji ich skosztować (muszę przyznać, że sklepy ze słodyczami i czekoladkami staram się omijać szerokim łukiem z przyczyn oczywistych :)). Inna sprawa, że nie można ich kupić byle gdzie, a jedynie w wybranych miejscach. A dlaczego? Przyczyny są według mnie głównie dwie: po pierwsze mało jest firm produkujących te łakocie, a druga to fakt, że nie można ich długo przechowywać. 
Normalnie proces produkcji cuberdons trwa około tygodnia, a spożyć je należy w ciągu maximum 8 tygodni.
   Cóż to takiego te cuberdons? Na wygląd jest to galaretka owocowa w kształcie stożków o wysokości około 2.5 cm. Wyrabiane są na bazie gumy arabskiej, cukru i naturalnych aromatów owocowych. Formy wysypuje się amidonem i wlany tam syrop zastyga w kształcie stożków. Im dłużej czekać, tym gęstsze robi się wnętrze.

   Dokładna receptura jest tajemnicą, do której dostęp ma grono nielicznych specjalistów cukierników. Podśmiewują się oni, że sposób wyrabiania cuberdons jest najbardziej strzeżonym sekretem Królestwa Belgii.


     Na nic mi się zdało omijanie szerokim łukiem sklepów ze słodyczami, bo niebezpieczeństwo nadeszło z najbardziej nieoczekiwanej strony. Po prostu jedna z prestiżowych firm, Cuberdons Leopold, sprzedaje swe tradycyjne produkty w…. księgarni. Są jak najbardziej ekologiczne  i proponują oni tylko jeden, tradycyjny smak malinowy.  Widząc je na półce w towarzystwie książek, pomyślałam, iż trochę wstyd spędzić dwa i pól roku w jakimś kraju i nie znać nawet smaku tradycyjnego wyrobu. To tak jakby jakiś obcokrajowiec mieszkał w Polsce dwa i pół roku i nigdy nie miał w ustach krówki-ciągutki…
Rozważywszy to wszystko, zdecydowałam więc , że zakupię próbkę czyli najmniejsze opakowanie i zawiozę ją małżonkowi. Oczywiście sama też przy tym ich skosztowałam.
     Smak jest owocowy, choć gdybym miała zgadywać, to pewnie bym myślała, że to raczej fiołki, a nie maliny :) Natomiast bardzo mi przypadła do gustu konsystencja. Lekka cukrowa skorupka, a w środku gęsty żel … Naprawdę świetne. Jak to dobrze, że nie da rady ich dużo zjeść. :) Są naprawdę bardzo słodkie.
No i teraz już przepadło! Będę chciała popróbować od czasu innego smaku. A jest ich ponad trzydzieści na rynku !!!





















    I pewnie zacznę je okazyjnie kupować w prezencie dla cudzoziemców (tzn. nie-Belgów :)), bo jest to wyrób naprawdę bardzo mało znany poza granicami tego kraju , choć w samej Belgii podobno od kilku lat jest coraz bardzie na topie i „trendy”:)
    Skąd się wzięła nazwa cuberdons? Znalazłam na ten temat kilka możliwych wyjaśnień.
Jako, że krąży legenda, iż recepturę opracował ponad 150 lat temu pewien kleryk mieszkający w okolicach Brugii, można by przyjąć wyjaśnienie o pochodzeniu nazwy od „conne de clergé” (stożek kleryka).
Inne wyjaśnienie odwołuje się do flamandzkiego słowa „kuper” (stożek). Ale co śmieszne, cuberdons, to nazwa francuska tego smakołyku, bo Flamandowie nazywają go „nozeke” (nosek)
Jeszcze inne wyjaśnienia odnoszą się do wyrażenia „cul de bourdon” (odwłok trzmiela).
   Jak widać wersji jest wiele.
   Gdy po raz pierwszy przeczytałam, że cuberdons robi się na bazie gumy arabskiej, przypomniał mi się od razu klej szkolny o tej właśnie nazwie :)  i trochę mnie to prawdę mówiąc zmroziło…. Zaczęłam więc szukać dodatkowych informacji, bo jakoś wierzyć mi się nie chciało, że to ta sama guma.
   No i okazuje się , że zastosowania gumy arabskiej mogą być różnorakie. Ta do wyrobu cuberdons jest sproszkowana i pochodzi z Afryki (90% produkcji to wydzielina akacji senegalskiej, ale można ją otrzymać z 900 gatunków drzew z rodziny akacjowatych rosnących głównie w Senegalu, Czadzie, Mali, krajach Magrebu, Egipcie i Sudanie).

  Guma arabska, czyli po łacinie Gummi arabicum lub Gummi Acaciae, jest wielocząsteczkowym węglowodanem wyszczególnionym w polskim urzędowym spisie dozwolonych substancji dodatkowych  (kod europejski to E414). Może ona być stosowana w przemyśle spożywczym bez ograniczeń. Nie ma szczególnego smaku i jest bezwonna. Rozpuszcza się w wodzie.
Służy np. do wyrobu drażetek czy słodyczy takich jak tureckie loukoums (typowe tureckie galaretki posypane cukrem pudrem). Jest też używana jako emulgator w przemyśle spożywczym.




   Podobno już nawet starożytni Egipcjanie używali gumy arabskiej do wyrobu kosmetyków i do …. mumifikacji! 

No, ta informacja przekonała mnie już ostatecznie o nieszkodliwości gumy arabskiej w spożyciu….
Wiadomo bowiem, ze mumie świetnie się przechowały, czyli guma arabska musiała im wyjść na zdrowie :)
   Dziś rano wracając z Paryża zajrzałam specjalnie na dworcu Midi do sklepu Belgique Gourmande (na szczęście był jeszcze zamknięty), i pstryknęłam zdjęcie, żeby móć pokazać, że istnieją inne kolory i smaki opisywanych tu couberdons.








-----------------------

Z informacji praktycznych : Cuberdons Leopold 10 sztuk w torebce kosztuje 10€95


-----------------------



A tu  filmik na youtube o tym jak się je przygotowuje ...