środa, 8 sierpnia 2018

„Moje wielkie ruskie wesele” – książka z Paryżem w tle


    Lubię czytać książki z Paryżem w tle i porównywać spojrzenie innych osób na miasto, z  którym    związałam swoje życie, począwszy od pewnego czerwcowego dnia w 1990 roku. Najbardziej naiwne są utwory autorstwa Amerykanów, bo dla nich wszystko co europejskie jest jak z kosmosu, a co dopiero na przykład takie mikroskopijne mieszkanka paryskie. Ja jednak, jako dziewczyna z żoliborskiego bloku, jestem przyzwyczajona do mieszkań o małym metrażu. Podobnie do paru innych symboli europejskości, jak wąskie uliczki i zabytki w starszych częściach miasta.  Dlatego też książki pisane przez Europejczyków, a szczególnie przez Polaków, są mi siłą rzeczy bliższe.


    Kilka dni temu pisałam na blogu o pewnej książce, którą chciałam wam zarekomendować. W jednym z komentarzy na fan page’u, znana mi od kilku lat wirtualnie blogerka Ania zapytała, czy nie zrecenzowałabym jej książki, która ukazała się rok temu.
Przypomniałam sobie, że mam jej książkę na komputerze wśród mojego wirtualnego stosiku ebookow czekających na przeczytanie.  Był tam już od zeszłego roku, więc zabrałam się od razu za czytanie, nie będąc jednak pewna, czy zechcę o tej akurat książce pisać, bo mam zasadę, że piszę tylko o tym, co mi się podoba i mam ochotę rekomendować swym czytelnikom. Po prostu szkoda mi czasu na pisanie o kiepskich książkach.


   Jestem aktualnie na urlopie i tę powieść połknęłam w dwa dni. Ania wspominała, że czyta się ją szybko, ale aż tak szybko ? I nie chodzi wcale o to, że książka jest krótka, bo ma ona standardową ilość stron. Niemniej jednak nie mogłam się oderwać i po zakończeniu poczułam niedosyt. Taka książka powinna mieć z 800 stron, żeby czytelnik poczuł, że się « naczytał ».
Tym bardziej, że o tytułowym weselu jako takim nie ma tam ani słowa, bo wszystkie wzmianki wesela dotyczą jedynie przygotowań. I nagle koniec.

   W ogóle tytuł uznałam za mylny. Ja czytuję bloga Ani ParisMoskwa.com i wiem czego mogłam się spodziewać, ale przypadkowy klient, który wejdzie do księgarni może poczuć się rozczarowany, szczególnie jeśli nie przeczyta opisu na okładce (bo domyślam się , że na czwartej stronie papierowej wersji jest jakaś „zajawka” na ten temat).  No, ale nie będę tu dywagować na temat przypadkowego potencjalnego klienta, bo ja nim nie byłam i spodziewałam się słusznie, że będzie to książka w Paryżem w tle.


    Ania zastosowała w swej powieści tę samą konwencję, którą uwielbiała Joanna Chmielewska. Główna bohaterka  ma nie tylko imię autorki, ale również wiele cech i faktów zapożyczonych z jej biografii. To bardzo sprytne rozwiązanie, bo pozwala opisać prawdę tam gdzie się ma na to ochotę , albo ubarwić fabułę, tam gdzie życie nie wykazało się oryginalnością.

    Ponadto, jako osoba która zamieszkała w Paryżu  dekadę przed pierwszym pobytem bohaterki w tym mieście, automatycznie przypominam sobie i porównuję swoje obserwacje z tamtych lat. I bawi mnie to porównywanie, bo za każdym razem stwierdzam, jak wiele zależy od naszych pierwszych doświadczeń. Ja przez pierwsze lata nie znałam Polaków, ani innych przedstawicieli  narodowości wschodniej czy centralnej Europy w Paryżu. Obracałam się w środowisku francuskim i  o wszystko co wydawało mi się dziwne pytałam od razu u źródła. Może dzięki temu szybko nauczyłam się francuskiego, a zaczynałam od zera jako samouk.

Sekwana, Most Aleksandra III i Wieża Eiffla
Fot. Nika Vigo

   Wróćmy jednak do książki. 
   Jej bohaterka przybywa do Paryża jako stypendystka programu wymiany Copernic. Stopniowo poznajemy Paryż jej oczyma, a że  z pierwszego rozdziału wiemy, iż jej małżonek ma na imię Misza, to oczywiście dajemy się zwieść i jesteśmy przekonani, że poznała go już pierwszego dnia w Paryżu w miejscu, gdzie stypendyści załatwiali wszelkie formalności po przyjeździe. Jak się okazało wielkiego amatora „seksu w wielkim mieście”…  Akcja toczy się dalej i nagle okazuje się, że Misza – przyszły mąż poznaje ją w okolicznościach nieco bardziej dramatycznych, ale nie będę wam ich tu zdradzała.

   Inna para kaloszy to warszawskie życie bohaterki, dziennikarki wielkiego magazynu Lady. Nie zazdroszczę bohaterce takiego uzależnienia, bo praca dziennikarza opisana w książce przypomina nowoczesne niewolnictwo. Niewolnictwo, które istnieje zapewne i w rzeczywistości, skoro podobne relacje obserwowałam i ja pracując przez kilkanaście lat u paryskich touroperatorów, po prostu w turystyce.

   Ale dla mnie najbardziej irytujące są postawy przyjaciół i kolegów z pracy na wieść, że Ania wychodzi « za Ruska » - wroga narodu. Gdybym ja miała wysłuchiwać  takich tekstów, to pewnie nie raz język i ręka by mnie świerzbiły. Tymczasem bohaterka zachowuje stoicki spokój i prze do przodu nie zwracając na nic uwagi.  Zaplanowała sobie mieć wesele takie, jak to sobie kiedyś w młodości wymarzyła i gotowa jest pójść na wiele kompromisów, byle tylko ceremonia była jak najbardziej zbliżona do tej wymarzonej. Zgadza się na zrobienie z własnego ślubu tematu do magazynu, w którym pracuje. Zgadza się na pomysły narzuconych przez naczelną organizatorek weselnych i nawet wymyśla rosyjskie potrawy na weselny stół. Ja akurat w takim wypadku postąpiłabym odwrotnie traktując weselny posiłek jako okazję do zaprezentowania kuchni polskiej zagranicznym gościom i rodzinie narzeczonego. No, ale ja tu chyba nie jestem dobrym punktem odniesienia, bo nigdy nie marzyłam o wystawnym ślubie i weselu i w moim (minimalistycznym) przypadku wesela po prostu nie było.

   Zanim jednak para młodych, po kilku zwrotach akcji i zawirowaniach życiowych, stanie na ślubnym kobiercu, to cofniemy się w czasie do pierwszej wizyty Ani w Rosji u rodziców narzeczonego. I tu obserwacje rosyjskiego społeczeństwa pokrywają się z moimi wspomnieniami z tego kraju. Bywałam tam regularnie przez wiele lat i wysłałam kilka dobrych tysięcy francuskich turystów do Moskwy i Petersburga. Ich przygody, i opinie po powrocie zasługiwałyby na osobny wątek, ale nie będę tu teraz o nich wspominać, bo piszę przecież o książce Ani.


„- Poproszę ser. Nie ten, ten tam na dole –powiedział klient tuż przed nami. 

–A dlaczego nie możecie wziąć tego? Tamtego ze spodu nie sposób wydostać –odpowiedziała złowrogo ekspedientka. 

–Ale ja chcę tamten. 
–A co się tak upieracie? Ten też jest dobry, mówię wam. Szwajcarski. 
–Ale ja chcę tamten. Holenderski. 
–A jaka wam różnica, szwajcarski czy holenderski? Co wy, gadać z tym serem będziecie czy go jeść?”*
  W każdym razie fragmenty z Moskwa w tle rozbawiły mnie do łez. Może to stąd się wzięło moje wrażenie niedosytu ? Chętnie bowiem przeczytałabym z dziesięć  dodatkowych rozdziałów z tego typu dowcipnymi opisami i obserwacjami. Może dlatego, że Rosja jest ciągle dla mnie krajem pełnym egzotyki, a Francja stała się już dawno temu drugą ojczyzną?



„Trzymajcie się prawej strony. Młody człowieku, z lodami do metra się nie wchodzi. Dzieci nie wolno pozostawiać bez kontroli. Młodzi ludzie, nie całować się na schodach. Metro to miejsce publiczne”*


   W każdym razie domyślam się, że ciąg dalszy  nastąpi i « Moje wielkie ruskie wesele » będzie początkiem cyklu książek o Ani Wiśniewskiej.

   Żeby mieć jednak czyste sumienie i żeby nie było zbyt kolorowo, to nie mogę nie wspomnieć o kiepskiej pracy korekty. Wiele literówek, w tym błędy w nazwach własnych, jak Bordeaux czy Bagnolet, mogłyby wskazywać na amatorski wysiłek wydawniczy. A tymczasem książkę wydało wydawnictwo Edipresse Polska SA i należałoby oczekiwać, że zatrudniają oni profesjonalnych korektorów.
Być może to tylko wersja elektroniczna ma tyle usterek, a wersja papierowa jest bardziej dopracowana?

   Niech jednak te niedociągnięcia nie zniechęca was do lektury, bo stracicie okazję do relaksu przy książce napisanej lekko i przyjemnie. Zupełnie jakby autorka siadła obok i opowiadała wszystko koleżance.
Jest lato i taka lektura będzie idealna nie tylko podczas urlopu.  A przy okazji być może zakochacie się w Paryżu, który przed laty oczarował mnie, autorkę tej książki i tysiące innych osób. W Paryżu, który czeka na was i szykuje waszą romantyczną przygodę nad Sekwaną.


_____
*cytaty pochodzą oczywiście z książki "Moje wielkie ruskie wesele" Anny Mandes-Tarasov



Nad Sekwaną
fot. Nika Vigo

13 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Tylko trzeba starac sie czytac powoli, zeby na dluzej starczylo :)

      Usuń
  2. Recenzja bardzo ciekawa i tak naprawdę przybliżyła mi czy chciałym czy nie również to przeczytać. Jak będzie chwila - na pewno!

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi ciekawie. "Ruskie" dialogi mnie powalily! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No brzmi ciekawie ten melange zachodnio wschodni. :D
    Czy mogę przy okazji zaprosić na swój blog o językach? Może się okazać ciekawy. Dopiero zaczynam i będę wdzięczny za krytykę! :)
    www.mateuszstasica.pl/blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzałam, ale strona nie chciała się wyświetlić. Czyżby jakiś problem?

      Usuń
  5. Bosko ! :) też by tak chciał :) spełnienie marzeń :)

    ________________________
    Sklep dla dzieci

    OdpowiedzUsuń