sobota, 21 listopada 2015

Oswajanie Francji - czy do wszystkiego można się przyzwyczaić?

Czy po ćwierćwieczu mieszkania w jakimś kraju można się do czegoś jeszcze nadal przyzwyczajać? 

Wpis ten powstał w ramach jesiennego projektu Klubu Polki na Obczyźnie, a jego temat wybrany był  dawno temu i stąd może wydawać się nieco "frywolny" biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich listopadowych dni. 

Temat brzmiał dokladnie: "Do czego nigdy się nie przyzwyczaję w kraju zamieszkania?" 
Musiałam go jednak nieco zmodyfikować,  bo po tylu latach w zasadzie nie ma wielu rzeczy, do których bym się nie przyzwyczaila. 

Dlatego postanowilam przypomniec sobie do czego kiedyś musialam się stopniowo przyzwyczajać   A skoro pamiętam to tak długo, to znaczy że było to dla mnie wówczas zaskoczeniem.


Kto pierwszy?

Przez pierwsze tygodnie, czy moze nawet miesiące ciągle zderzałam się z mężczyznami w drzwiach do metra, banku, czy sklepu. Z mężczyznami tak, a z kobietami nie. 

A wiecie dlaczego? Bo byłam przyzwyczajona, że mężczyźni podchodząc równocześnie ze mną do wejścia,  przepuszczą mnie jako pierwszą. Tak wtedy było w Polsce i niby nie oczekiwałam podobnych zachowań wszędzie indziej, to gdy myśląc o czymś innym, zbliżałam się do wejścia  to kobiety przepuszczałam nie zastanawiając się nawet nad tym, a mężczyzn nie, bo podświadomie oczekiwałam, że to oni mnie przepuszczą. 
W ten oto sposób "wymuszałam" pierwszeństwo i niejednokrotnie zderzałam się z jakimś śpieszącym się panem w drzwiach, po czym następowała seria uprzejmych przeprosin z obu stron.

Wiem, że owa przysłowiowa uprzejmość zanika stopniowo i w Polsce, ale wówczas nawet kolega z klasy czy z pracy, nawet wujek, ojciec i brat przepuszczali swe panie w drzwiach.

Podobnie było z otwieraniem drzwi do samochodu, gdy gdzieś jechałam jako pasażerka. No, ale powiedzmy, że w Polsce często wówczas trzeba było otwierać drzwiczki kluczykiem i z uprzejmości najpierw wpuszczano pasażerkę, a potem kierowca sam wsiadał od swojej strony. We Francji już wtedy rozpowszechnione bylo automatyczne otwieranie wszystkich drzwiczek i bardzo szybko przestałam się dziwić, że sama muszę sobie poradzić z otwieraniem drzwi:)


Ciągle głodna?


Już przy pierwszej wizycie we Francji i przez kilka miesięcy po przeprowadzce, nie mogłam się przestawić na francuskie gabaryty i pory posiłków.  Wieczorne późne biesiady do mnie nie przemawiały, więc gdy rano inni jedli rogalika lub tościk z konfiturą, ja przygotowywałam sobie porządną porcję jajecznicy lub kanapki z wędliną czy serem. 
Wywoływało to oczywiście zdziwienie, gdy byliśmy gdzieś u rodziny z wizytą. Za to ja dziwiłam się, że już w południe, a najpóźniej o pierwszej oni zasiadali do ciepłego posiłku, podczas, gdy ja nie byłam jeszcze wcale głodna. No więc ja coś tam sobie podjadałam dla towarzystwa, a popołudniu kiszki mi marsza grały aż do kolacji, więc z radością przyjmowałam fakt istnienia podwieczorku.  I tak w koło Macieju  przez kilka miesięcy. 
Tu przyzwyczajanie zabrało mi sporo czasu i dopiero gdy zaczęłam pracować w godzinach biurowych, poprzednie "polskie" nawyki dotyczące obfitości posiłków i ich momentu zostały zupełnie wykorzenione. Po prostu musiałam zjeść w czasie przerwy obiadowej, bo potem do wieczora nie miałabym innej możliwości.
Teraz zaś bardzo sobie cenię określone pory posiłków,  choć staram się, gdy można   nie jeść zbyt późno wieczorami, w czym pomaga mi chodzenie do teatru, bo wtedy zjadam kolację przed spektaklem i po sprawie.

Oswajanie się z owocami morza zabrało mi trochę czasu,
ale gdy już się do nich przekonałam, to pokochałam całym sercem, szczególnie ostrygi:)
Więcej o nich poczytacie tutaj

Osiem godzin pracy, czyli cały dzień poza domem?

Przed przyjazdem do Francji nigdy nie miałam okazji nigdzie pracować na etacie w prawdziwym biurze. Praca więc biurowa z ośmiogodzinnym dniem pracy oznaczała dla mnie pracę od 8 do 16-ej jak to wówczas mogłam zaobserwować u znanych mi osób pracujących w biurach w Polsce. 

Gdy więc zaczęłam pracować w Paryżu i musiałam dostosować się do godzin pracy mego biura, byłam przerażona. Cały dzień poza domem!  Pracę zaczynałam bowiem o 9:00, a kończyłam o 18:00, a w środku nia miałam godzinną przerwę na posiłek  Razem z dojazdem z przesiadką zabierało mi to cały dzień! 
Podczas gdy moi znajomi i rodzina w Polsce byli już dawno w domu, ja siedziałam nadal w biurze. Chętnie bym wstała na ósmą i nawet pracowała bez przerwy obiadowej, byleby tylko mieć potem dla siebie i rodziny kawałek popołudnia. 
Niestety nigdy tak nie było i chcąc nie chcąc musiałam pracować tak jak inni i przyzwyczaiłam się nie mając innego wyboru, bo pracy na inną zmieniać nie chciałam.

I w ten oto sposób moje dzieci były od ósmej już w swietlicy, bym ja mogła dojechać do pracy na 9-tą i pozostawały tam do niemalże 19-tej zależnie od tego ile czasu zabierał mi powrót.   Przeciętny czas przejazdu do i z pracy wynosił na ogół 45-60 minut w jedną stronę, ale pamiętam też dobrze gdy zdarzały się strajki lub "problemy techniczne" i dojazd paryskim metrem łączył się ze stresem spóźnień albo do pracy albo po odbiór dziecka.


Francuz ma na wszystko czas, a Paryżanin nie ma go nigdy?

Początkowo będąc na prowincji (czytaj: poza Paryżem) dziwiłam się stoickiemu spokojowi Francuzów i ich brakiem pośpiechu. Oni mieli na wszystko czas i to nie tylko ci na południu. Nawet w Bretanii, gdzie często bywaliśmy, miałam wrażenie, że życie toczy się jakoś tak spokojniej. Na ogół byłam tam w celach wypoczynkowych, więc  nie było mi trudno zaakceptować zmianę rytmu. 

Ale zanim zaczęłam jeździć po Francji, przybyłam do Paryża i wszyscy wydawali mi się zestresowani. Paryżanie, szczególnie w dni powszednie ciągle się śpieszą. Biegną do metra, wybiegają szybko na przerwę obiadową, bo każda minuta jest cenna i wolą ją spędzić delektując się posiłkiem.

Jazda samochodem w dni powszednie, to zapewniony wysoki poziom adrenaliny i jeśli np. nie ruszysz w ciągu sekundy od zmiany świateł z czerwonego na zielone, to ci za tobą zaraz zaczną trąbić. 
Jeśli nie chcesz zwariować, to nie rób zakupów (na dodatek z dziećmi) w sobotę. 

Z czasem jednak ja sama zaczęłam żyć jak inni i każda minuta była cenna po wyjściu z pracy, żeby jak najszybciej zdążyć po dzieci. Gdy tylko wprowadzono nowość, czyli zakupy przez internet, byłam najszczęśliwsza w całym mieście  Zamówienie składałam o dowolnej porze, nawet w środku nocy i odbierałam je np. o 7h00 u siebie w domu. Nie musiałam już się kłębić w tłumie kupujących i tylko świeże mięso, ryby czy jarzyny kupowałam sobie na niedzielnym spacerze na rynku koło domu. Tak, internet stanowczo ułatwił nam życie i do tego akurat było łatwo się przyzwyczaić.  

Aktualnie cieszę się, że nie mam już małych dzieci, a moja aktualna praca oszczędza mi wątpliwej przyjemności dojeżdżania do pracy paryskim metrem w godzinach szczytu. Od tego akurat bardzo łatwo było mi się odzwyczaić.


Jedyna rzecz, do której nie mam zamiaru się przyzwyczajać


Jak widzicie, wymieniłam do tej pory tylko cztery rzeczy, które kiedyś wymagały z mojej strony adaptacji. Teraz na nie już nie zwracam uwagi. Są też inne, jak choćby nagminne "buziaki" na przywitanie, lub godziny otwarć czy zamknięć urzędów lub restauracji, do których przyzwyczaiłam się mimochodem i nigdy nie miałam z tym problemu.

Ale jest jednak jedna rzecz, do której nie mam zamiaru się przyzwyczajać, a są to francuskie śniadania na słodko dzień w dzień.

Śniadanie kontynentalne w hotelu dla dwóch osób.
Do tego sok pomarańczowy i ciepły napój (kawa, herbata lub kakao)

Nie znaczy to, że nie lubię rogalików czy innych specjałów z francuskich piekarni. Owszem lubię je, ale nie stanowią dla mnie wystarczającego posiłku na rozpoczęcie dnia. Od czasu do czasu zdarza mi się zjeść śniadanie na słodko, ale jest to raczej wyjątek. 

Znam natomiast wielu Francuzów, którzy cale życie jedzą to samo na śniadanie,  czyli np. pieczywo (tost lub bagietkę) z konfiturą (nawet bez masła). Albo rogaliki czy inne viennoiseries.  Do tego wypijają szklankę soku pomarańczowego i kawę lub herbatę.

Niestety ja takie śniadanie mogę zjeść w czasie urlopu jako odskocznię od codzienności. Natomiast na co dzień potrzebuję czegoś konkretnego: serek, szynkę, ciemne pieczywo lub po prostu owoce, owsiankę czy granolę,  co może nie jest na słono, ale jest czymś dla mnie konkretnym. 

Pod tym akurat względem udaje mi się zawsze jakoś zorganizować,  bo nawet w podróży, gdy mieszkam w hotelu zdarza mi się przygotować lub kupić własne śniadanie,  żeby tylko nie jeść hotelowego śniadania nazywanego tu kontynentalnym. Chyba, że hotel jest nieco lepszy i wtedy mogę coś wybrać ze śniadania w formie szwedzkiego stołu.

A teraz wyjawię wam sekret, bo jest jednak jedna rzecz, która we Francji nie jest czymś niezwyczajnym, ale dla mnie jest to coś czego od 25 lat nie mogę zaakceptować. 

Często bowiem widuje się Francuzów, którzy maczają w porannej kawie swoją bagietkę z konfiturą, albo masłem. A jak nie bagietkę to rogalika albo inne słodkie pieczywo.  Na powierzchni kawy tworzą się plamy i pływają okruchy, a mnie robi się niedobrze.

Osoby mi bliskie wiedzą o tym i nie jedzą w ten sposób (a przynajmniej nie w mojej obecności), ale jeśli widzę kogoś obcego w restauracji hotelowej czy w bistro, to staram się dyskretnie zmienić miejsce tak by na nią nie patrzeć i by ona nie widziała mojej zdegustowanej - mimo woli - miny:)

No i nigdy nie zobaczycie mnie pijącej kawę z miski jak na poniższych zdjęciach  Jestem zwolenniczką filiżanek i kubków, a miska jest po prostu nie dla mnie.


Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśniam,  że w domowych warunkach półlitrowa miska jest podstawym sprzętem francuskiego śniadania. Nikt się nie bawi w talerzyki, pieczywo kładą na stole lub serwetce, a w owej ogromnej misce pijają kawę lub herbatę.  Ale nie u mnie. Talerzyk i kubek lub  duża filiżanka były zawsze obowiązkowe.


Na tym kończy się więc mój wpis dla Klubu Polki na Obczyźnie.  Narzekać nie lubię i początkowo myślałam,  że trudno będzie mi coś napisać po tylu latach , gdy nic mnie już we Francji nie dziwi, a tymczasem patrzcie jak się rozpisałam:) 

Jeśli wpis wam się podobał to możecie także zacząć obserwować Francuskie i inne Notatki Niki na Twitterze, Instagramie lub na Facebooku

A jeśli macie ochotę na choćby mały, ale jakże piękny gest....


Jesienny projekt dedykujemy akcji "AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM" - Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Na chwilę obecną brakuje 35 tys. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą. 


19 komentarzy:

  1. Nika! Cudowny post! Wiesz jak kocham Paryż i Francje <3
    Pamiętam jak bylam w Paryżu i właśnie takie śniadanko jadalismy :D mnie sie podobało mąż byl mniej zachwycony musial dojadać ;)
    Buziaki :-*
    Czy mogę liczyć na zdj Paris?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nika :)) To teraz masz lepsze dojazdy do pracy? ;)
    Czytałam to i się śmiałam w głos, Francuzi i Hiszpanie to jednak prawie z jednej gliny ulepieni. Rogaliki lub tost z dżemem na śniadanie, maczanie w kawie-i te pływające okruszki, ble! Mężczyźni, którzy nie przepuszczają kobiet... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nika przeczytałam ze sporym zainteresowaniem... I napisze tak... Do dziś nie moge sie przyzwyczaić do tych całych dni w pracy... Choc jestem nauczycielka to moj status TZR zmusza mnie aktualnie do dojazdów ponad 2,15-2,30 dziennie do pracy plus lekcje, plus dziury w planie... Wyjeżdżam o 7:10 z domu wracam o 18:30... Poza środkami bo wtedy wracam o 14.... Juz nie liczę ile to jest godzin pracy, stresu, napięcia, zmęczenia. Uważam ten system za choryyyy ! Tak samo w biurach! Moj maz jeździł na 9 ale podobno nie wypada jak sie jest cadre wyjsć przed 19 albo i 20... Szlag mnie trafia jak to widzę bo pozniej nie mamy na nic czasu, jest ciągły bieg... Ciągły stres... I choroby tez od czasu do czasu.
    Jedzenie... Super zaadoptowałem sie, uwielbiam a na śniadania jem twaróg albo owsiankę. Chleb w kawie macza moj maz on inaczej nie umie choc jak jesteśmy w hotelach zmuszam go do innego zachowania i zazwyczaj sie kłócimy wtedy. Jemu to nie przeszkadza. Brak talerzyka rowniez choc w moim domu ja i Amtos jemy sniadanie na talerzyku to on nie, odmawia... Eh...

    OdpowiedzUsuń
  4. To mówisz, że dojazdy do pracy metrem były stresujące i zamieniłaś na samoloty ;)
    Jak metro nie przyjedzie, to za chwilę będą następne wagoniki. Dojazd na lotnisko to jest dopiero stres! Bo jak coś w którymś momencie nie "zaskoczy" (awaria, strajk, wypadek, albo weźmie sobie i nie przyjedzie jakiś autobus czy pociąg) to cały plan dojazdu się sypie. A samolot nie poczeka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To mnie zdziwiłaś bo zawsze miałam wyobrażenie o francuskich mężczyznach jako dżentelmenach, kulturalnych i całujących kobietę w rękę na powitanie :) Do śniadań codziennie na słodko też bym się nigdy nie przyzwyczaiła, a widok maczania bagietki w kawie też by u mnie spowodował niechęć do dalszego spożywania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepuszczanie w drzwiach trzyma się w Polsce zupełnie dobrze :) Ale zmieniają się powoli godziny posiłków, to pewnie zależy od branży, ale też w Polsce w pracy zawsze jem lunch najpóźniej o 13 i zwykle o tej porze mogłabym zjeść konia z kopytami, nie wiem jak inni ludzie wytrzymują do 16 na kanapkach ;) Śniadania na słodko jedzone codziennie też nie są dla mnie, więc się utożsamiam (raz na jakiś czas ok), ale rozumiem to, że ktoś latami je codziennie to samo, bo też tak mam - kanapka z białym serem i herbata to zestaw, który nigdy się nie nudzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny wpis. Do słodkich śniadań nigdy się nie przyzwyczaję i znam te miseczki na kawę. Sama pijam kawy jak na lekarstwo więc na pewno się nie przyda. W naszym domu mieszka 4 Polaków i jeden pół Francuz pół Polak (wychowany we Francji), który nie przepada za słodkim więc słodkie śniadania mamy z głowy. Zdecydowanie wolimy jajecznicę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Słodkie śniadania tez nie dla mnie ;) do późnych kolacji i bardzo długa przerwa miedzy obiadem a kolacja tez nie mogę sie przyzwyczaić ale Ty pewnie jadasz wcześniej my jednak mieszkamy u kogoś i rożnie bywa.
    Na moje śniadania ( na słodko mogę zjeść gdzieś na wyjezdzie ale bardzo rzadko ) te sie krzywią czasem ale coz zrobić.
    Moj R kawy z miseczki nie piją ale pare razy ( jeszcze w Irlandii pokazał mi jak potrafi maczać te croissanty w kawie. Nie cierpię ale coz jak im wygodnie niech maczają ale picie kawy z miski nie dla mnie. Przetestowane na wakacjach w tamtym roku przez 2 tyg. Wyłamalam sie po jakimś czasie i piłam z kubka czy filiżanki.
    Godziny pracy to absurd zupełny choć nie pracuje to widzę jak wielu rodziców wraca o 19-20 albo i pózniej ale w ciagu dnia przerwa długa jak niewiem co za to po powrocie to juz ani czasu dla dziecka ani rodziny. Nie lubię.
    Uśmiechnęłam sie. ... Zamieniłas metro na samolot ;)
    Świetny wpis. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepuszczanie pań w drzwiach to dla nas oznaka bycia dżentelmenem, więc takimi są jednak Polacy. Mój mąż nie Francuz ale ma wpojone francuskie zwyczaje. Puszczania mnie w drzwiach go nauczyłam, robi on to. Ale też sama wrzuciłam na luz. Kiedy się spieszymy lub w odpowiedni sposób jesteśmy ustawieni do drzwi tak, że puścić mnie byłoby niewygodnie a jemu lepiej przejść pierwszemu - przymykam na to oko. Śniadania, całe szczęście, że możemy same sobie zrobić co lubimy. Długi czas pracy z długomi dojazdami i w efekcie brak własnego życia - to jest bardzo nieznośne. Dlatego nie dziwię się, że w krajach co tak się pracuje obchodzi się tyle świąt i hucznych imprez - fiestas czy fêtes, więcej niż w Polsce. Ludzie się muszą wyładować! Bo w tygodniu nie mogą. W Polsce chyba częściej się da po pracy pobawić z dziećmi, pójść na siłownię i obejrzeć ulubiony serial.

    OdpowiedzUsuń
  10. No widzisz i Tobie ciężko było przyzwyczaić się do długich dni w pracy :) bardzo fajny wis i jednak udało Ci się znaleźć kilka takich rzeczy. A jak to jest w Brukseli? ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. No widzisz i Tobie ciężko było przyzwyczaić się do długich dni w pracy :) bardzo fajny wis i jednak udało Ci się znaleźć kilka takich rzeczy. A jak to jest w Brukseli? ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Słoskie śniadania królują również w Italii - rogalik w barze czy herbatniki maczane w mleku to klasyka. Zdarza mi się zjeść i tak, ale staram się zawsze mieć odłożony kawałek chleba na śniadanie.

    Podobne odczucia do Twoich na widok maczania chleba w kawie, miałam zawsze gdy teść maczał w winie babkę.

    OdpowiedzUsuń
  13. dostałam kiedyś od znajomej Francuzki dwie miseczki do picia. też nie dla mnie - przez to że mają taką dużą powierzchnię, jak dla mnie napój zby szybko stygnie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Słodkie śniadania były moją udręką w czasie pobytu we Francji podczas ostatniej wymiany ze szkoły, w której pracuję. Pierwsze 2-3 dni było ok, ale każdy kolejny był katorgą. Moje towarzyszki podróży również miały nietęgie miny w czasie śniadań ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Oj z tymi godzinami pracy to jakis koszmar, a zwlaszcza, jak sie ma male dzieci.Urodzony Francuz to juz ma we krwi taki wychow. A co do sniadanek, to jestem urodzona Francuska, latte(nie z miski!), rogalik i dzem, moze byc tez miod, albo suchy rogalik. Teraz mam smaka na ten talerz z muszlami, mniam.

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo ciekawy wpis! Bardzo lubię czytać o różnicach kulturowych :D Słodkie śniadania są dziwactwem jak dla mnie ;) Ja Muszę mieć owsiankę z najróżniejszymi dodatkami. Kilka razy w miesiącu nabieram ochoty na jajecznicę lub tosta z szynką.
    Jeju. Kocham typową polską kuchnię. Mieszkam teraz na Islandii i nie mogę przywyknać do tego ich uwielbienia dla lamba, no nie dam rady ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo ciekawy wpis! Bardzo lubię czytać o różnicach kulturowych :D Słodkie śniadania są dziwactwem jak dla mnie ;) Ja Muszę mieć owsiankę z najróżniejszymi dodatkami. Kilka razy w miesiącu nabieram ochoty na jajecznicę lub tosta z szynką.
    Jeju. Kocham typową polską kuchnię. Mieszkam teraz na Islandii i nie mogę przywyknać do tego ich uwielbienia dla lamba, no nie dam rady ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. ciekawy post! do takiego śniadania na słodko bym raczej też nie przywykła, może sporadycznie, ale dla mnie śniadanie musi być wytrawne i do tego duże:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ciekawy wpis :)Też nie mogłabym jadać śniadań na słodko! Na drugie śniadanie już tak, ale nie jako pierwszy posiłek... Sama bardzo chce pojechać na wymianę do Francji i spijam takie informacje jak miód. Zastanawiam się jakie zmiany mnie czekają...przede mną jeszcze daleka droga. Przede wszystkim nauka i jeszcze raz nauka francuskiego. A zwłaszcza płynnego mówienia. Teraz przechodzę kurs metodą Emila Krebsa tzw. krebsmethod.com , ale wiadomo, żeby studiować po francusku to pewnie trzeba mieć jeszcze słownictwo akademickie. Bardzo brzmi fascynująco to co piszesz. I warto się starać a może się uda!

    OdpowiedzUsuń