poniedziałek, 9 marca 2015

Wspomnień czar, czy "biały" 8 marca 2010 w Roussillon

Tak jak wszystkim dookoła 8 marca kojarzył mi się z Międzynarodowym Dniem Kobiet. Większość moich dorosłych Dni Kobiet spędziłam jednak we Francji, gdzie jest to bardziej dzień walki o równouprawnienie kobiet i nie ma zwyczaju obdarowywania ich kwiatami, a i składanie życzeń nie jest popularne. 

Nie o obchodach Dnia Kobiet chcę jednak dziś pisać, lecz o 8 marca w roku 2010, dniu dla mne niezapomnianym.

Pięć lat temu 8 marca wypadał w poniedziałek i wstałam o piątej rano, by zdążyć na samolot o 6.50 z Perpignan do Paryża, a następnie  na 9:00 być już w biurze. 
Poprzedniego dnia była wyjątkowo piękna pogoda i słońce. Jedliśmy nawet obiad na tarasie siedząc w cienkich sweterkach. 
Wieczorem telewizja zapowiedziała wprawdzie opady śniegu na poniedziałek, ale nie przejmowałam się tym, bo w końcu jestem z północy (szczególnie w mniemaniu ludzi stamtąd) i śnieg nie raz widziałam. 

Muszę tu dodać, że i we francuskim departamencie Pirenejów Wschodnich są też rejony górskie gdzie śnieg nie jest rzadkością. Są nawet stacje narciarskie i bywa tam i śnieżnie i mroźno.

Jak często powtarzam ten departament to taki raj w miniaturze. Nasza wioska znajduje się 17 km od Perpignan i tyleż samo od granicy z Hiszpanią (zakupy:)
Nad morze jedzie się pół godziny i widać je z placu przed kościołem, jako że wioska znajduje się na wzniesieniu. Otoczona jest wzgórzami pełnymi winnic. Tych winnic jest z roku na rok coraz mniej, bo od 2008 roku kryzys, podatki i przytłaczająca administracja dają się winiarzom we znaki, ale pejzaż jest nadal pełen uroku.
W góry na narty jedzie się z godzinę na północ od Perpignan, a w najbliższe nam góry do spaceryów są raptem oddalone o pół godzinki (Albères). 
Jednym słowem dla każdego coś dobrego. 

Wracając do śniegu, to na wzgórzach niziny Roussillon śniegu nie ma na lekarstwo, nawet gdy w górach może być go pełno. 
Co za tym idzie, na nizinie były wówczas raptem ze dwa pługi śnieżne na wyposażeniu, bo i po co więcej skoro śnieg tam pada raz na 15-20 lat?

8 marca wstałam więc przed świtem i jak zwykle przygotowałam się do drogi. Gdy dojechaliśmy na lotnisko, zobaczyłam dziki tłum w sali odlotów... Dziki oczywiście na skalę maciupkiego lotniska w Perpignan Rivesaltes, skąd odlatywało wówczas nie więcej niż 5 samolotów dziennie (i nadal tak jest). 

Okazało się, ze samolot Air France jest zepsuty i wyleci on dopiero koło poludnia. 
No to sie w pracy ucieszą.... pomyślałam, ale w końcu taka sytuacja to siła wyższa, no i zdarzało mi się to po raz pierwszy, więc wysłałam do szefa SMS, że muszę wziąć pół dnia urlopu, bo mój samolot jest  spóźniony. 
Pracowałam wówczas w Paryżu w dziale produkcji największego internetowego tour operatora francuskiego i podczas podróży służbowych różne rzeczy się nam wszystkim przydarzały, więc nie było w tym nic niezwykłego.

Stwierdziliśmy z odwożącym mnie P. , że nie warto czekać na lotnisku do południa i wróciliśmy do domu. 

Koło jedenastej rano wsiedliśmy ponownie do samochodu i ruszyliśmy w stronę lotniska, które jest na północ od Perpignan, czyli od nas jakieś 20km. Po drodze zaczął padać śnieg... najpierw drobne płatki, potem coraz większe. Widowisko robiło się coraz piękniejsze, ale czułam, że opóźnienie wylotu może się powiększyć.

Dojeżdżając na lotnisko płatki śniegu były już porządnej wielkości...  Powiedziałabym nawet, że zrobiły się z nich wręcz płachty ciężkiego, mokrego śniegu. 

Na lotnisku czekał już tłum pasażerów czekających na następne odloty, a tymczasem....  lotnisko zostało po prostu zamknięte z powodu opadów śniegu i braku widoczności.

Zamknięte do odwołania... 

Dopiero teraz włączyliśmy radio w samochodzie  i już po chwili było wiadomo, że większe niż przewidywano opady śniegu spowodowały prawdziwy paraliż od Barcelony po Montpellier.
Lotniska zamknięto w całym regionie.
To samo z autostradami.
Proszono rodziców o odbiór dzieci ze szkół, bo transport powrotny do mniejszych miejscowości będzie niemożliwy. 

Początkowo próbowaliśmy się cofnąć i dostać mniejszymi drogami na dworzec kolejowy do Perpignan, ale już wkrotce radio podało, że koleje są także sparaliżowane i żaden pociąg nie odjedzie z Perpignan aż do odwołania. 

Cóż, zadzwoniłam tym razem do szefa, mówiąc że jestem zablokowana z powodu burzy śnieżnej i wrócę kiedy sie da, bo na razie nic nie wiadomo.

Chyba nie bardzo rozumiał co do niego mówiłam przez telefon, bo w Paryżu świeciło piękne słońce i trudno mu było wyobrazić sobie burzę śnieżną na południu Francji. Najbardziej chyba sie przejął faktem, że nie będzie mnie na zebraniu wszystkich kontraktorów naszej firmy (acheteur) przed środowym wylotem na turystyczne targi ITB do Berlina. A jeździliśmy tam zawsze całą ekipą na negocjacje i obok listopadowych targów WTM w Londynie, to właśnie Berlin był w naszej pracy najważniejszym momentem w roku.

Załatwiwszy sprawę przymusowego urlopu skupiliśmy się z mym mężczyzną na tym jak tu teraz wrócić do domu.  
Na szczęście mieliśmy wówczas terenowe Mitsubishi o napędzie na 4 koła i tylko dzięki temu nie skończyliśmy na poboczu po kilku kilometrach.

Autostrady były już pozamykane, a droga krajowa (nationale) stała w korku. Jedyną szansą było przebijanie się na północ od Perpignan , a potem małymi drogami przez wioski ku południu aż do nas. 

Hm... łatwo powiedzieć. Nie wiem ile razy przyszło nam się cofać i szukać nowej drogi, bo wszędzie było pełno porzuconych samochodów, które utknęły w śniegu. Pierwsze poutykały w  nim eleganckie BMW o niskim podwoziu. Ale już po dwóch - trzech godzinach widać było wszystkie marki samochodów osobowych na poboczach. 

Dzięki radiu wiedzieliśmy, że otwarto w szkołach i wiejskich domach kultury sale dla "ofiar" burzy śnieżnej.  Lokalne radio anulowało zupełnie wszystkie przewidziane programy i zajmowało sie jedynie przekazywaniem informacji o ruchu, wypadkach, osobach zaginionych i punktach (na merostwach i u osób prywatnych)  gdzie można sie ogrzać lub przenocować.

Śnieg padał bez przerwy.

Minęła pora obiadu (pora francuskiego obiadu to od 12-ej do 14-ej), a my ciągle oddalaliśmy się na północ próbując znaleźć jakąś przejezdną drogę.

Skończyła się malutka butelka wody, jaką mieliśmy w samochodzie. Zjedliśmy już opakowanie migdałów, które miałam w torebce. Zaczęłam być głodna, a tu dookoła tylko biel i ani żywej duszy. A jeśli już żywa dusza się trafiała to w takiej samej podróży ja i my. 

Śnieg walił coraz mocniej i zaczęłam się zastanawiać, że nie tylko nie mamy wody i jedzenia, ale przecież i paliwo się w końcu skończy i przyjdzie nam nocować w samochodzie (była już 17-ta ....)

Do tej pory byłam bardziej podekscytowana przygodą i robieniem zdjęć palm w śniegu niż przestraszona.  Przyszedł jednak moment, gdy zaczęłam robić listę rzeczy, które powinnismy mieć zawsze w samochodzie. 

Pierwsza rzecz jaka mi przyszła do głowy to saperka, bo wielokrotnie zatrzymywalismy się odkopać kogoś kto blokował drogę, a w bagażniku była tylko szufelka i zmiotka z plastiku.... szybko się połamały... 

Tak saperka była numerem 1 na liście. Następnie koc, łańcuchy na koła, śpiwory, termos z kawą, suchary .... no nie,  chyba wariactwo mnie opanowało... 

Podczas gdy tak rozmyślałam, powoli zbliżyliśmy się w końcu do naszej wioski. Nie wiem jak mój P.  rozpoznawał drogę, bo dookoła wszystko było białe i tylko od czasu do czasu widać było jakieś drzewo, ale jakoś ciągle posuwaliśmy się do przodu, czasem przez zaspy sięgające aż po maskę samochodu. 

W oddali ukazały się białe kontury naszego kościoła i już wiedziałam, że teraz to już będzie dobrze...  

Zaczął zapadac zmrok...

Nagle wpadliśmy w poślizg, zarzuciło nas i zjechaliśmy do rowu. Nie było to niebezpieczne, bo jechaliśmy przecież jak za pogrzebem, ale jednak trochę się w pierwszej chwili przestraszyłam. 

Wysiedliśmy by sprawdzić co tu dalej robić...
Niestety samochód utknął na dobre. Ponieważ byliśmy juz tylko 300 metrów  od domu, więc zostawiliśmy samochód jak stał i ruszyliśmy dalej na piechotę. 

Ale jak sie dostać na podwórko zasypane 80 cm śniegu ? Najpierw musieliśmy odkopać trocheę bramę, żeby otworzyć ją choć trochę i wejść na podworko. Potem było już prościej, bo P. dotarł do budynku gospodarczego po łopatę i szybko odkopał schody do drzwi wejściowych domu. 

Wszedł i krzyknął triumfalnie, że jest elektryczność. To już była ogromna ulga, bo radio wspominało o wielu wioskach odciętych od elektryczności. 

Gdy tylko otwarły się drzwi, z domu wyskoczył jeden z naszych kotów - Poutou... Wyskoczył  jak sprężyna  i oczywiście wpadł w zaspę jaką był cały taras. 80 centymetrów to jednak sporo, a on nigdy śniegu nie widział. 

Przerażony podskoczył, żeby się wydostać na powierzchnię zaspy i znów się zapadł w biały puch. Ruszylam mu na ratunek i wyłowiłam ze śniegu po kilku kolejnych podskokach.  Dał się złapać i nieco zdezorientowany wczepił się w me okrycie jako jedyne stałe podłoże.
Biedaczek, dobrze że zawału serca nie dostał, bo był to już starszawy kot.

Dostałam się i ja do domu z kotem w ramionach.
P. już  się przebrał w robocze ubranie i szedł na podwórko odkopywać terenówkę używaną  do prac w winnicach.  

Ja zajęłam się szykowaniem czegoś ciepłego do jedzenia.

Z pomocą odkopanego na podwórku Landrovera i kilku sąsiadów P. odzyskał porzucony przez nas przed wjazdem do wsi samochód. Trochę to trwało, bo zrobiło się już zupełnie ciemno.

Dzień zbliżał się ku końcowi i nawet śnieg przestał padać.  
Internet działał bez zarzutu, więc wysłałam kilka zdjęć do biura na potwierdzenie mej opowieści o burzy śnieżnej i faktu, że nadal nie wiem kiedy wrócę. 

Dzwoniąc do Air France dostałam zapewnienie, że wylecę pierwszym samolotem jaki wystartuje z Perpignan, co przy odrobinie szczęścia bedzie miało miejsce następnego dnia, we wtorek o 14.00
Taaaaak...

Wieczorem padliśmy jak kłody i nic nam się nie śniło. 

Następnego dnia dzień wstał słoneczny i bezchmurny.  Krajobraz pokryty bielą był przepiękny, ale za to drogi wyglądały jak po bitwie. Wszędzie było pełno porzuconych pojazdów i siły porządkowe  uwijały się jak mogły by je poprzesuwać na tyle, by umożliwić przejazd innym.

Naszykowałam kanapek, termos z ciepłą herbatą, wrzuciliśmy koc i łopatę do bagażnika i ruszyliśmy już o 11-ej w stronę lotniska. Droga była śliska, pełna przeszkód i kilkukrotnie musieliśmy zbaczać z trasy. 

Po dwóch godzinach (przypominam, że normalnie to 20 km) dotarliśmy w końcu na lotnisko. 
Samolot (zreperowany już poprzedniego ranka) czekał, aż go odkopią.
Nie wyglądało na to, że odlecimy o 14.00

I rzeczywiście, pług śnieżny przyjechał koło 15-ej i z uwagą mogłam z okna lotniskowej restauracji obserwować jego mozolną pracę.

Było wtorkowe popołudnie, a ja w środę o 6.00 miałam samolot z Paryża do Berlina. 

W końcu koło 18-ej zaczęto odprawę. Wbrew obawom bez problemu dostałam się do pierwszego odlatującego samolotu. I dobrze się stało, bo początkowo miały tego dnia odlecieć dwa, a odleciał tylko mój i to dopiero o 20.00

Do Paryża dotarłam wymęczona poprzednim dniem i pół-dniowym czekaniem na odlot. 
Na dodatek w nocy budziłam się potem kilka razy przerażona, że ze zmęczenia nie usłyszę budzika. 

Budzik jednak zadzwonił o 4.00 jak trzeba, taksówka na lotnisko też czekała o czasie i wraz z całą grupą kolegów i koleżanek z pracy wystartowałam o 6.00 w stronę Berlina, gdzie wszystko odbyło się według planu. 

Od tamtego jednak pamiętnego roku 2010 na widok daty 8 marca przypomina mi się najpierw mój sześciogodzinny powrót w śniegu z lotniska oddalonego o 20 km od domu, a dopiero potem myślę o Dniu Kobiet....

No ale teraz chyba rozumiecie dlaczego? :))


Według wszelkich statystyk mamy teraz na nizinie Roussillon spokój ze śniegiem  na następne 15 lat :)


Poniżej kilka zdjęć z naszego sześciogodzinnego "rajdu śnieżnego" 8 marca 2010 :)

















Przejazd nad zablokowaną i zamkniętą dla ruchu autostradą

Odśnieżanie utrudniały oczywiście wszechobecne samochody.





Winnice w śniegu






Mój małżonek usuwający przeszkody na drodze z pomocą innego kierowcy, który jechał za nami







A wy mieliście kiedyś podobne przygody?
Może napiszecie w komentarzach?

14 komentarzy:

  1. jestem w szoku !!!
    tak mnie trzyma ze nie mogę nic sobie
    przypomnieć
    buziaki m.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieprawdopodobne przeżycia! Istny horror, którego nie ma nawet w filmach Hitchcocka. Czasami życie przynosi nam takie niespodzianki, o których nawet nam się nie śni.

    OdpowiedzUsuń
  3. grubo !! Nika faktycznie na dzień 8 marca też miałabym to wspomnienie pierwsze w pamięci...ale wczoraj było spokojnie? ;)
    pozdrawiam miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Co za historia.... . Ile zdarzeń. Te 6 godzin na dość krótkim dystansie do zwariowania. Ale co się dziwić, wszystko widać na zdjęciach... .

    OdpowiedzUsuń
  5. Nieźle napadało !!! I to w marcu!!! U nas też się zdarza że spadnie śnieg (tych kilka płatków) i powoduje to totalny paraliż całego wybrzeża. Szkoly i żbłobki zamknięte, komunikacja miejska przestaje działać. Nawet ludzie do domów są puszczani z biura o 12 bo "alerte neige" :) Kiedyś, jeszcze na studiach, zostałam tak uwieziona w Nicei (mieszkałam wtedy w Antibes) i musiałam spać u koleżanki, bo z powodu śniegu zamknęli drogę nadmorską i autostradę, a pociągi strajkowały :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Palmy w śniegu! Mam nadzieję, że moje oczy ujrzą kiedyś coś takiego live! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O mateczko! Niesamowite! Wyglada jak moja zima! Gdyby nie palmy, w zyciu nie uwierzylabym, ze to poludniowa Francja! :)

    Mieszkam na polnocy, wiec jezdzilam w taka pogoed nie raz. Ale przyznaje, ze tylu aut w rowach nie jeszcze nie widzialam! :)

    Kilka tygodni temu, jechalismy gdzies z samego rana z mezem. Wieczorem padal deszcz, a w nocy scisnal mroz, wiec na drogach zrobilo sie lodowisko. Podczas 10-minutowej jazdy (bo zawrocilismy czym predzej do domu), naliczylismy 6 aut rozbitych o barierki na autostradzie, w rowach i na innych pojazdach. Dobrze, ze nam udalo sie wrocic do domu bez szwanku, szczegolnie, ze mielismy ze soba dzieci...

    OdpowiedzUsuń
  8. Palmy w śniegu wyglądają niesamowicie, wręcz dziwacznie. Nam się taka przygoda zdarzyła kilka lat temu na weekend majowy. Pojechaliśmy do Kudowy w lecie, wracaliśmy do domu zimą, w maju! Do Wrocławia jechaliśmy 7 godzin, normalnie jedzie się dwie. Wszyscy byli w szoku. Niestety natura jest jedyną rzeczą, nad którą człowiek nie do końca zapanował i całe szczęście( chyba):)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ojej, co za historia! Istny horror, na szczęście wszystko skończyło się dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Niesamowite! ale miałas przygody żywcem wyjęte z kina akcji! Gotowy scenariusz na książkę! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Haha, no to teraz wiem, że jest ktoś, kto mnie rozumie, bo takie sytuacje u nas się potrafią zdarzać kilkakrotnie co zimę, a poślizgi i problemy z oblodzoną drogą to nasza zimowa norma ;) Ale przyznam, że fotka z palmami pod śniegiem zrobiła na mnie duże wrażenie, bo tego się u nas nie zobaczy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, rozumiem i podziwiam, bo nie zawsze bialy puch budzi radosc gdy ma sie gdzie akurat jechac a tu sniezyca. Na poludniu Francji ludzie nie sa przygotowani do takich wydarzen, bo na ogol na naszej wysokosci nie ma sniegu wcale:)

      Usuń