wtorek, 29 stycznia 2013

Bar mleczny "Sady", czyli podróż w czasie



    Ostatni weekend stycznia spędziłam w mroźnej i ośnieżonej Warszawie. Teraz jest już cieplej, ale w sobotę mogłam sobie przypomnieć cóż to znaczy -14°C i śnieg dookoła. Na parę dni przed wyjazdem przyszedł mi do głowy bar mleczny "Sady" na Sadach Żoliborskich i obiecałam sobie pójść tam koniecznie i zobaczyć jak tam teraz jest. Nie pamiętam dokładnie skąd mi się to nagle wzięło: może jakiś stary reportaż, film czy zdjęcie? Grunt, że się mnie uczepiło i "chodziło za mną". Zapowiedziałam więc drogiej rodzicielce, że pójdziemy na obiad do .... baru mlecznego. W ramach wycieczek w czasie i szukania PRL-u.... Nie wiem co sobie pomyślała, ale przystała na taką "egzotykę":)




Oczywiście najpierw sprawdziłam, czy bar nadal istnieje i czy jest otwarty... 
Jest, istnieje i otwarty:) 

Na dodatek prawie wcale się nie zmienił z czasów, kiedy mogłam tam bywać. Nie było to często, bo w domu miałam babcię (gotującą obiadki) i chodzenie do baru na mieście  było ostatecznością, gdy nie można było zrobić inaczej.
Dotarłyśmy na Sady Żoliborskie bez kłopotu. Bar stoi na dawnym miejscu w wolno stojącym pawilonie na rogu Krasińskiego i Broniewskiego. Wygląda niepozornie i dyskretnie, żeby nie powiedzieć "mało zachęcająco".

Bar "Sady" na Sadach Żoliborskich w Warszawie,
widok od ulicy Krasińskiego

Nic to, mamy iść do baru i nigdzie nie jest powiedziane, ze drzwi powinny łatwo się otwierać. Kto wie po co tam idzie, to się zaprze i otworzy........
Odkąd pamiętam, takie pawilony zawsze miały "oporne" drzwi....

Masywne drzwi wejsciowe z godzinami otwarcia

Nie mając wprawy dość długo studiowałyśmy "menu", czyli tablicę z jadłospisem. 
Może jest ona bogatsza niż kiedyś, ale dania pozostają tradycyjne: pierogi, kopytka, leniwe, zupy, surówki....
Naprawdę trudno było się zdecydować....
Jadłospis naprawdę bardzo urozmaicony
Informacje o obiadach na abonament


Meble nie pamietaja chyba PRL-u,
ale podloga na pewno tak
Firanki w oknach i sople na zewnątrz


Panie kucharki w akcji
Surówki w "samoobsłudze"


Zdecydowałyśmy się na jedna surówkę, leniwe, pierogi z mięsem i dwie herbaty. 
W sumie 18 złotych z groszami.
Na herbaty trzeba było poczekać parę minut, a na pierogi jeszcze trochę....
"-Dwie herbaty odebrać! Dwie!
-Pierogi z mięsem porcja do odbioru!" - groźnie pokrzykiwała pani za lada.

Kolejność zjadania była nieco chaotyczna, ale wszystko, absolutnie wszystko było bardzo smaczne :-)




Pierogi z mięsem jak  w domu
Taką tacę, tylko czerwoną
mieliśmy kiedyś w domu






Leniwe porcja raz....

Oferta deserowa
Widok z sali na kolejkę

Kompot w typowych kubkach barowych

       No i tak sobie posiedziałyśmy jeszcze trochę, popijając herbatę ze szklanek na talerzu (patrz : zdjęcie na samym początku) i obserwując gości barowych. Ja zaś dyskretnie pstrykałam zdjęcia telefonem, udając, że piszę i czytam smsy. Wolałam nie używać aparatu, bo może by się to paniom kucharkom nie spodobało?

    Klientela barów mlecznych jest chyba najbardziej reprezentacyjna dla polskiego społeczeństwa. Byli emeryci, studenci, robotnicy, sanitariusze karetki pogotowia (wzięli pierogi na wynos), nianie z śpiącymi bobasami w wózkach i nawet panowie urzędnicy w garniturach. 

Kwietnik pod oknem

          Sam bar czysty i ładnie utrzymany. Firanki w oknach i roślinki wzdłuż ścianek. Pani kasjerka królująca pośrodku sali i mająca oko na wszystko i wszystkich. Pokrzykiwania kucharek i negocjacje klienta "abonamentowego " w kwestii wymiany śledzia na mielonego.  
      Czas się w tym barze zatrzymał, ale jakoś tak... pozytywnie. Jedzenie smaczne, panie kucharki uśmiechnięte, no i sztućce bez łańcuchów :) 
Żartuję oczywiście, bo w życiu takiego baru jak u Bareji w filmie "Miś" nie widziałam.....

       Nie wiem jak długo bary mleczne będą jeszcze istniały w takiej formie, ale są to jedyne bary dotowane przez państwo i spełniające ważną rolę społeczną.  
Zawsze myślałam, jak zresztą chyba większość moich znajomych, że bar mleczny to wynalazek socjalizmu. A tymczasem pierwszy bar mleczny powstał w Warszawie przy Nowym Świecie już w 1896 roku :)
Serwowano tam wyłącznie dania jarskie na bazie mleka, jaj i mąki. Należał do hodowcy bydła i ziemianina Dłużewskiego, a że okazał się dochodowy, więc inni szybko podążyli jego śladami i w ciągu dwudziestu lat bary mleczne  rozprzestrzeniły się na całą ówczesną Polskę. 

Po drugiej wojnie nastąpił "złoty wiek" barów, a to za sprawą Spółdzielni Spożywców  "Społem". Były tak wszechobecne, że mówiąc bar mleczny myślimy najczęściej, iż jest to osobliwy symbol PRL-u.

Bar "Sady" był podobno nie raz
scenerią filmów z czasów PRL-u.

*****

Liebster Blog Award


Merci :)

Witajcie serdecznie, 

osiem dni temu otrzymałam wiadomość od madeleine o mianowaniu do Liebster Blog Award. Dziękuję serdecznie za wyróżnienie :)

Nominacja zobowiązuje do odpowiedzi na kilka pytań. 

Oto one:

1. Buty płaskie, czy na obcasach?
   - Coraz częściej płaskie.

2. Wino białe, czy czerwone?   - Raczej czerwone.

3. Książka, czy film?   - Książka zawsze i wszędzie, a film "od święta"

4. Gotowanie w domu, czy wyjście do restauracji?   - I to i to :)

5. Co byś zrobiła z wygraną w Totka (powiedzmy 10 mln złotych)?   - Odremontowałabym moja Południową Arkadię, przestałabym pracować i      na pewno bym sie nie nudziła :)

6. Z którym z żyjących lub nieżyjących artystów/ celebrytów chciałabyś zjeść kolację?    - Kolacja w towarzystwie Luis de Funes'a mogłaby byc ciekawa...

7. Wolisz kolor czarny, czy biały?   - Czarny na ogół, ale latem raczej biały.

8. Skąd Twój pomysł na prowadzenie bloga?    - Przypadkiem wpadłam na parę ciekawych blogów i też tak "zachciało mi się". 

9. Co cenisz w relacjach między ludźmi?   - Tolerancję i szczerość.

10. Gdzie wybrałabyś się w podróż życia i dlaczego?   - Na Alaskę, bo zawsze mnie intrygowała ( a np na Spitsbergenie już byłam)

11. Jak wyobrażasz sobie siebie i swoje życie za 10 lat?    - Wolę nic sobie nie wyobrażać, bo za kazdym razem gdy cos planuję, to życie płata mi figla i wychodzi mi zupełnie inaczej... 

Postanowiłam nie zadawać kolejnych pytań, bo blogi które mogłabym nominować, były już nominowane niejednokrotnie i ich autorki/autorzy mogą mieć już dość odpowiadania na  coraz to nowe pytania :-)


środa, 23 stycznia 2013

Świąteczny rejs - odsłona druga, czyli gastronomia

Wigilijny stół

    Drugi wpis o rejsie musi, po prostu musi dotyczyć jedzenia. Francuski statek, załoga i klienci... te trzy elementy powodują, że kwestia tego co się je, urasta do rangi tematu numer 1 w rozmowach podczas rejsu. 

     Zresztą gdziekolwiek by się nie spotkało dwóch Francuzów, choćby na pustyni, to i tak po trzech minutach zaczną rozmawiać o jedzeniu. I prawdę mówiąc, chyba żaden cudzoziemiec nie będzie w stanie dobrze się zintegrować dopóki nie nauczy się rozmów o jedzeniu... :) no i o winach, ale to już wyższa szkoła jazdy :) 
       
Są narody, które rozmawiają przy stole o polityce czy o sprawach zawodowych. 
Nie we Francji! 

           Nawet na służbowych spotkaniach na czas posiłku należy zarzucić sprawy zawodowe i zostawić na boku negocjacje. Moment posiłku to rozejm, celebracja, prawdziwe misterium i tylko o jedzeniu i piciu wypada rozmawiać. Dopiero po kawie można wrócić do przerwanych potyczek słownych i dalej "pracować".  Kto tego nie przestrzega, uważany jest za niewychowanego gbura.

         Cóż więc dopiero w czasie urlopu? Urlop francuskiego "podróżnika" zależny jest w głównej mierze od jakości posiłków. Nieważne dokąd się wybrał i co zwiedzał. Na pytanie o udany urlop, co drugi Francuz zacznie najpierw mówić o restauracjach, jedzeniu (dobrym, złym, podłym) :)  Dopiero potem wspomni o zwiedzaniu.

Tak to już jest, trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić i moim zdaniem ma to swój urok... 

A więc do dzieła: rejs odsłona druga, czyli co nam dawali jeść?

          Śniadanie było w formie szwedzkiego stołu. Dania ciepłe i zimne, wędliny, jajka, kiełbaski, cudeńka na słodko i na słono. Rogaliki, bułeczki, wszystko prosto z pieca. Niejeden hotel 4* lub 5* nie może się poszczycić tak bogatym wyborem przy śniadaniowym stole. Każdy sobie nakładał ile chciał i wracał do swego stolika, by najeść się do woli. 







Pierwsza kolacja była zupełnie zwyczajna. Tagliatelle z mięsem z indyka faszerowanym figami. Ciepłe i pożywne. Na przystawkę pasztet z królika z armaniakiem, a na deser ciasto morelowe.

                           

***

Obiad w dniu wigilijnym również nie był jeszcze niczym specjalnym:

"Program" posiłków na 24 grudnia:
obiad zapowiedziany,
ale menu kolacji wigilijnej pozostało owiane tajemnicą aż do wieczora.

            
                Jambon fumé paysan, czyli
               wiejska szynka wędzona
Danie rybne z powyższego menu
o poetyckiej nazwie na trzy linijki:)


Crêpe Suzette  (słodki naleśniczek z lodami
i likierem pomarańczowym Grand Marnier)

***

Na wieczór dopiero przygotowaliśmy się na prawdziwa ucztę i z rozmów pasażerów wynikało, że nie wyobrażają sobie po prostu tak ważnego posiłku bez wątróbek gęsich lub kaczych, czyli bez osławionego foie gras. 

Mieli oczywiście rację:)
A oto menu kolacji wigilijnej:

Wigilijne menu

Przystawka numer 1, czyli foie gras

Przystawka rybna z sosem z homara
 (inny obowiązkowy element świątecznych posiłków)

Danie główne, czyli cielęcina 

Na deser mus z czerwonych owoców w kształcie kuli
Po dwóch pierwszych przystawkach był jeszcze przerywnik, czyli sorbet z mocnym alkoholem (Klevener). Natomiast po mięsie, a przed deserem był też ser na rukoli. Byłam chyba już jednak mniej skoncentrowana, bo nie zrobiłam im portretów.  Do każdego dania były oczywiście odpowiednie wina, wiec trudno było się "koncentrować" przez cały wieczór.

Życzenia wigilijne od Kapitana i załogi


Po Wigilii większość osób poszła do kościoła w Boppard na pasterkę po niemiecku, o której wspominałam tutaj.

*****

Dla Francuzów najważniejszym jednak posiłkiem świąt Bożego Narodzenia nie jest wcale nasza kolacja wigilijna, a przede wszystkim obiad w pierwszym dniu świąt. 

Czekało więc na nas nowe wyzwanie kulinarne:)

Przystawka ze ślimakami


Świeży powiew "sałatki"

Tradycyjny drób bożonarodzeniowy,
czyli kapłon nadziewany kasztanami
A na deser mój ulubiony crème brûlée


Po tym posiłku pomyślałam, że nic już nie przełknę przez następne trzy dni....

***

A tymczasem czekał nas jeszcze Wieczór Kapitański, czyli galowa kolacja pożegnalna......


Zimna przystawka z łososia na początek...

Rozpływająca się w ustach jagnięcina

Ser Maroilles (typowy dla północy Francji,
 bardzo mocny, aż śmierdzący)
zapiekany w cieście francuskim
A na deser kawałek innej specjalności świątecznej :
 omlet norweski, czyli rolada lodowa z polewą
z  bezy i płonący, bo polany alkoholem
Pożegnanie Komendanta i podziękowanie dla CHEF'a,
czyli głównego kucharza, którym był .... POLAK, Adam !
Musze przyznać, że poczułam się dumna, gdy zupełnie przypadkiem dowiedziałam się , iż główny kucharz, tak chwalony przez pasażerów okazał się być Polakiem!!  No, no, no .... nie lada to sztuka gotować tak francuskie potrawy, by dogodzić rdzennym Francuzom. Polak Potrafi !!!

Brawo Panie Adamie!

*****

PS. Następnego dnia byłam już tak przejedzona, że po prostu zapomniałam fotografować co mam na talerzu... :) Też było bardzo dobre...

*****



wtorek, 22 stycznia 2013

Świąteczny rejs – odsłona pierwsza, czyli informacje ogólne



      Pisałam już pod koniec grudnia zeszłego roku, że wyjątkowo święta spędzaliśmy po raz pierwszy poza domem. Wybór mój padł na czterodniowy rejs po Renie romantycznym, zaczynający się i kończący w Sztrasburgu. Było to dla nas o tyle praktyczne, że zaokrętowanie i wyokrętowanie było wczesnym popołudniem, więc nie musieliśmy martwic się o dodatkowe noclegi przed i po. Po prostu przyjechaliśmy rano TGV z Paryża (train grande vitesse, czyli dosłownie „pociąg o dużej prędkości”), zostawiliśmy bagaże w przechowalni na dworcu i poszliśmy sobie na zwiedzanie starej części miasta, no i oczywiście trwającego ciągle wtedy jeszcze jarmarku bożonarodzeniowego.
W dniu wyjazdu zrobiliśmy podobnie, ale w odwrotnej kolejności.

         Było wyjątkowo ciepło (około 10°C), wiec naturalnie bez śniegu . Podobno był jakieś dwa tygodnie wcześniej i nawet mały mrozek tak z -8°C.  Jakoś nie dane mi było wtedy jeszcze zobaczyć śniegu tej zimy (dopiero przedwczoraj udało się).



Dekoracje świąteczne
na statku
     Śnieg wiec stopniał i sporo padało, więc poziom wody w Renie podniósł się na tyle, że statek nie mógł wpłynąć śluzami do samego Sztrasburga i musieliśmy się zaokrętować aż w Manheim dokąd zawieziono nas autokarami. Sama operacja zbiorki i przewozu pasażerów odbyła się dość sprawnie, co muszę przyznać jako osoba w swoim czasie pracująca „w branży”.

     Tak samo na samym statku, każdy pasażer wchodząc na pokład dostawał klucz, wskazywał palcem, który z przyniesionych już bagaży należy do niego i odprowadzany był do kabiny przez członka załogi z bagażem.

       Kabiny małe, ale jak na statek z 2003 roku i odremontowany w 2011, w bardzo dobrym stanie. Na wyposażeniu  telewizor z kilkoma programami w różnych językach. W kabinie meble, loże, suszarka do włosów, ogrzewanie/klimatyzacja. Łazieneczka czysta. Wszystko bez jakiś luksusów, ale porządne, czyste i przyjemne dla oka.

Czeka już koktajl powitalny

      Zaraz potem odbył się koktajl powitalny i prezentacja załogi od Kapitana po ostatniego majtka i kuchcika. Wszystko przy muzyce, w eleganckich mundurach i dobrym humorze. Okazało się, że cała część kelnersko-sprzątająca załogi to personel węgierski. Byli też oczywiście Francuzi, Niemcy i nawet jeden Polak, o którym wspomnę nieco później.



Sprawnie i szybko rozdzielono miejsca przy stolikach w restauracji, które pozostały już bez zmian do końca rejsu.
Stół nakryty do pierwszej kolacji

          Ponieważ tylko niektóre posiłki miały mieć napoje w menu, do pozostałych i do konsumpcji w barze należało wykupić kartę jak ta na poniższej fotografii (wartość 30 €).



  
              Płaciło się podając kartę i kelner wykreślał odpowiednia sumę. W ten sposób ograniczono obrót gotówką na statku, co jest zawsze bardzo wygodne. Naturalnie, pod koniec rejsu niewykorzystaną kwotę z  karty można było wymienić ponownie na pieniądze.

Kolacja pierwszego dnia była normalna, jeszcze nie świąteczna, ale o posiłkach napisze chyba osobno.

Nawigacja o wschodzie słońca

O czwartej rano statek ruszył w drogę do Rudesheim. Był to pierwszy i główny punkt naszego programu jeśli chodzi o zwiedzane miejscowości.


Po kilku godzinach ruszyliśmy w dalszą drogę i prawie całe popołudnie spędziliśmy na zewnętrznym pokładzie podziwiając najpiękniejszą część Renu Romantycznego.


Ren wije się bardzo romantycznie

Winnice na zboczach Renu Romantycznego


       Okolice bardzo urocze nawet zimą. Na otaczających zboczach winnice tak strome, że żaden traktor tam nie wjedzie. Co parę kilometrów zameczki i śliczne wioski.  No i słynna skała Lorelei, która ściąga cale rzesze turystów zewsząd.

Popołudniu dotarliśmy do Boppard, małej miejscowości, w której przyszło nam spędzić wieczór wigilijny, a następnie pójść - kto miał ochotę - na pasterkę po niemiecku.
Pasterka była bardzo uroczysta. W kościele dużo ludzi, ale że nie władam niemieckim, wydala mi się trochę długa. Az pod koniec ksiądz złożył wszystkim życzenia po niemiecku, angielsku i francusku. Drugi ksiądz też zabrał głos i złożył życzenia po …. polsku i hiszpańsku. Zaniemówiłam, bo co jak co ale księdza (rdzennego) Polaka w Boppard nie spodziewałam się. Polacy są po prostu wszędzie J  i zrobiło mi się naprawdę bardzo milo słysząc polskie słowa w noc wigilijna.

Po powrocie na pokład poczęstowano nas oczywiście grzanym winem na rozgrzewke i na tym zakonczyla się nasza Wigilia.

Pierwszy dzień świąt rozpoczął się od nawigacji. Było piękne słonce i pogoda sprzyjała podziwianiu pejzaży.

Górny pokład statku, czyli Sun Deck

         Obiad 25 grudnia, to najważniejszy dla Francuzów posiłek podczas Bożego Narodzenia, więc czekał na nas elegancki posiłek, po którym dotarliśmy akurat do Mainz am Rhein (fr. Mayence).
Zrobiło się szarawo, zwiedzane centrum było opustoszale i trochę smutne. Zaczął siąpić deszcz.

         Kolacja, ostatnia już , to oczywiście  Galowa Kolacja Kapitańska i ponownie zaserwowano nam nowe specjalne menu.
       W wolnych chwilach członkowie załogi organizowali konkursy i zabawy dla starszych i mniej starszych. W zasadzie każdy mógł sobie robić co chciał i albo odizolować się , albo brać udział w rozrywkach.
Na statku był tez człowiek-orkiestra, wiec nawet chętni do tańca mogli sobie poszaleć.

       Ostatecznie nie żałuję, że tak właśnie spędziliśmy te święta, choć prawdę mówiąc smutne były te wszystkie miasteczka z pozamykanymi sklepami, jarmarkami i kawiarniami. No ale wiedziałam, że tak będzie w Niemczech, więc nie mam pretensji do nikogo.

      Croisieurope, armator do którego należy statek plasuje się na rynku turystycznym jako niedrogi i rzeczywiście stosunek ceny do otrzymanej usługi jest bardzo rozsądny.  Od lat miałam ochotę zobaczyć jakiś ich „produkt” z bliska, bo niegdyś pracowałam w firmie konkurencyjnej wobec Croisieurope na Dunaju J No ale to już stare dzieje.

Na tym zakończę na razie te część opisu  rejsu. Wróciłam do tego tematu na prośbę kilku czytelników bloga...  cdn...




********

  • Świąteczny rejs - odsłona druga, czyli gastronomia. Wpis z 23 stycznia 13, kliknij  tutaj.