Miniony weekend był w Paryżu wyjątkowo przyjemny i po pracowitej sobocie postanowiłam wyciągnąć moje latorośle na świeże powietrze. Przyjemnie jest pospacerowac z takimi latoroślami, które przerosły mnie już jakiś czas temu i nie ma ryzyka, że trzeba będzie któreś nosić jak to dawniej mogło się zdarzyć przy dłuższych trasach :)
O dziwo, nikt nie protestował i nawet chętnie wszyscy ruszyliśmy w drogę niedzielnym (późnym) porankiem.
Trasę wybrałam niedługą, tak na oko z 10 km. Nie miałam też wielkiego wyboru, bo wieczorem już jechałam do pracy, więc nie mogłam brać pod uwagę 20 kilometrowych tras na łonie natury z godzinnym dojazdem pociągiem.
Musiałam wybrać coś bliżej i krócej. Stanęło na podparyskim kawałku GR2 wzdłuż Sekwany z Choisy-le-Roi do Jeziora Daumenil lub do Vincennes. Trasy nie znałam i nawet nie miałam czasu na żadne przygotowania, ale stwierdziłam, że na takim "podmiejskim" rajdzie i to wzdłuż rzeki, trudno bedzie sie zgubić :)
|
Budyneczek starego dworca Choisy-le-Roi ginie obecnie w natłoku
nowoczesnych budynków dookoła i gdzie mu tam do nowoczesnego
dworca o paręset metrów dalej... |
Pierwsza niespodzianka czekała juz nas na stacji RER C na Placu Inwalidów, bo się okazało, że żaden pociąg nie jedzie do Choisy-le-Roi. Pani w okienku uprzejmnie nas poinformowała o remoncie stacji i poradziła dojechać RER-em C do Dworca Austerlitz , a następnie wsiąść w zastępczy autobus.
Nie zrażeni "kłodami pod nogi", dojechaliśmy w końcu po 40 chyba minutach na zupełnie mi nieznane południowe przedmieścia Paryża. No… lasów i puszczy to tam nie ma.
Normalne podmiejskie miasteczko z całą różnorodną populacją regionu paryskiego.
Bez większych kłopotów dotarliśmy do rzeki i szukając oznakowania szlaku (którego nie znalezlismy) wybraliśmy przypadkiem lewy brzeg Sekwany. W sumie nie był to zły wybór, bo mogliśmy sobie maszerować cały czas nad samą rzeką. Po prawej stronie widać było później miejsca, gdzie przejścia nad samym brzegiem nie było.
Pierwszy most zachwycił mnie migotaniem promieni słońca odbitych pod mostem od powierzchni wody.
Niby nic szczególnego, ale fajnie to wyglądało.
Od tego mostu i prawie aż do końca naszej drogi po tej stronie rzeki, szliśmy wzdłuż ścieżki rowerowej.
W sumie doszlismy od Choisy le Roi az do miejsca, w ktorym rzeka Marna (Marne po fr.) wpada do Sekwany (tuz pod samym Paryzem)
|
Widok na rzeke Marne (z lewej), ktora wpada do Sekwany (z prawej i pod mostem , z ktorego zrobilam zdjecie ).
Jest to bardzo dziwne miejsce, z lewej piej-kne dzielnice, miedzy rzekami tez apartamentowce i elganckie chinskie restauracke (widac pagode), a z prawej zupelnie inny swiat, przemyslowe nabrzeza i nawet slumsy nad sama rzeka. |
Po drodze z Choisy , przez Vitry sur Seine i w kierunku Paryza widzielismy rozne dziwne miejsca. Jakze odmienne od paryskich nabrzezy tejze samej rzeki.
Przede wszystkim sporo bylo miejsc przemyslowych, opuszczone nabrzeza, momentami jak w jakichs filmach futurystycznych.
Fantomy przeszłości
Nie wiem co to za ptaszyska, ale w jednym miejscu było ich z dziesięć. Każdy siedział na swoim "stanowisku" i obserwował otoczenie wyczekując… nie wiem na co :)
Koszmary teraźniejszości…
|
Wygląda to na resztki guinguette, restauracji nad rzeka, która najwyraźniej poszła z dymem... |
|
Piękne restauracje i nowoczesne apartamentowce w miejscu gdzie Marna wpada do Sekwany, a obok smieciowe koczowiska … i to jak najbardziej zamieszkałe (jest nawet telewizja satelitarna) |
Część przemysłowa
Te zakłady nad rzeka były oczywiście nieczynne w weekend, ale w tygodniu nabrzeże pewnie nie jest zbyt przyjazne dla cyklistów i pieszych :)
|
Mieszkańcy tych bloków mogą się wprawdzie pochwalić widokiem na Sekwanę, ale ja bym tam mieszkać raczej nie chciała... |
Śluzy i pikniki, resztki Sekwany sielskiej…
Sekwana jednak nie jest "martwą rzeką" i co trochę widać przepływające barki towarowe, a nawet barki prywatne wynajmowane turystom np na tygodniowy rejs w kilka osób.
W pewnym momencie minęliśmy śluzę na Sekwanie i bylo to chyba najsympatyczniejsze miejsce na naszej trasie po tej stronie rzeki.
Kolo śluzy zachowal sie bowiem caly rządek prywatnych domow z ogrodami, ktore pewnie jeszcze sto lat temu byly letnimi willami na wsi, a teraz wygladaja jak "z innej bajki" wśród nowoczesnych budynkow dookola. Tuz kolo śluzy było tez zagospodarowane miejsce na pikniki i grillowanie. Pięknie ocienione starymi drzewami, cieszyło sie dużą popularnością, bo widzielismy wiele rodzin z dziećmi. Nie robiłam tam zdjęć, bo nie chcialam im przeszkadzać. W koncu to nie zoo.
|
Tak wyglada wiekszosc przebytej przez nas trasy. To sciezka pieszo-rowerowa i biegnie nad sama rzeka. Miejscami wsrod starych drzew, a momentami wzdluz ogrodzen zakladow przemysowych. Nic dziwnego, ze tlumow tam nie bylo. Wiekszosc, to pewnie mieszkancy danyc miejscowosci. Turystow tam raczej nie spotkalismy. My tez tam trafilismy troche przypadkiem i ponownie pewnie sie juz nigdy nie wybierzemy. |
Wysiłki artystyczne…
W niektorych miejscach widac bylo ciekawe grafitti. To na budyneczku ponizej bylo nawet fajne. Szkoda, ze akurat w tym miejscu zapachy byly okropne , a dookola bardzo brudno.
|
Taka "osmiornice" dojrzalam na przeciwnym brzegu. |
|
A to malunki na żelaznych okiennicach jakiegoś budynku przemysłowego. Nawet fajnie to wyglądało. |
Trochę natury ...
Przyroda ma na tym odcinku wybrzeża ciężkie zycie. W niektórych miejscach po prostu trudno uwierzyć, ze coś może rosnąć na przykład na samym betonie jak to drzewko na poniższym zdjęciu...
Przez kilka kilometrow szlismy w cieniu dosc duzych kasztanowcow. I tu zauwazylismy cos dziwnego. Pod kilkoma zaledwie kasztanowcami lezalo pelno pieknych kasztanow. Pod reszta nic, ani jednego, same suche liscie. Jak to wytlumaczyc? A moze kasztanowce nie owocuja co roku ?
Nie potrafie tego wytlumaczyc, bo mam w pamieci parki pelne kasztanow i nigdy nie widzialam kasztanowca, ktory by na jesieni nie mial owocow...
W pewnych miejscach mielismy wrazenie, ze rzeka nie jest uregulowana (choc jest).
NA prawym zdjeciu powyzej "nasz" brzeg byl jak na wsi, a po drugiej stronie widac bylo juz eleganckie apartamentowce. Kontrast byl to niesamowity.
I tak to wedrujac doszlismy w koncu do Jeziorka Daumenil, gdzie prawdziwe tlumy wylegly na piknik.
My tez , po 11 km , usiedlismy sobie na trawie i zrobilismy piknik.
Potem wyciągnęłam sie i tak po prostu obserwowalam niebo.
Po pewnym czasie musieliśmy jednak ruszyć w dalsza drogę do metra w Vincennes,
żeby zdążyć się przygotować do drogi do pracy.
A gdy dwie godziny później jechałam Thalysem do Brukseli, to nadal miałam wrażenie, ze moje stopy ciągle ida :) Ale szybko przeszło i nikogo z nas nawet nogi potem nie rozbolały, a w sumie tego dnia przeszliśmy bez żadnego przygotowania 14,3 km (miałam włączoną aplikacje
Runkeeper).
Tej trasy raczej nie polecam na zadne rajdy piesze.
Wole bowiem spacerować polnymi lub leśnymi drogami na łonie natury.
Nie żałuję jednak tej naszej mini-wyprawy, bo zupełnie nie znalam tych właśnie paryskich przedmieść.
|
Tak wyglądała z grubsza nasza niedzielna trasa :) |