Jakoś
tak się do tej pory składało, że nie robiłam nigdy konfitur z brzoskwiń.
Wydawały mi się zbyt delikatne i na ogół znikały szybko jedzone jedna za drugą.
W
tym roku jednak dostaliśmy w prezencie całe wiadro pięknych , dojrzałych w
słońcu i na drzewie brzoskwiń o białym miąższu i pięknej czerwonej skórce i równie
czerwonym soku.
Zjedliśmy kilka od razu, ale przy obecnych temperaturach nie dałoby się ich przechowywać przez kilka kolejnych dni.
Skłoniło to mnie to eksperymentu z konfiturami brzoskwiniowymi po raz pierwszy w życiu.
Obrałam je szybko ze skórki i wyjęłam pestki. Poszło mi bardzo szybko, bo z dojrzałych owoców skórka schodzi bez kłopotu, a pestka sama się wyślizguje.
Wszystko robiłam nad wielką salaterką, by nie uronić ani kropli czerwonego soku wyciekającego z obieranych owoców.
Otrzymałam 2,5 kg miąższu owocowego. Dodałam do tego 1 kg cukru do konfitur, co oznacza, że waga cukru to 40% wagi owoców i soku. Nie trzeba było więcej, bo owoce były słodkie same w sobie.
Konfitury gotowałam na wolnym ogniu godzinę, zostawiłam do wystudzenia, a po kilku godzinach podgrzewałam ponownie przez godzinę, aż konsystencja mi się spodobała.
Lubię bowiem gdy konfitury nakłada się i rozsmarowuje łyżeczką.
Gdy do rozsmarowania potrzeba noża, to mowa jest już wtedy moim zdaniem o marmoladzie lub dżemie, a nie o konfiturach.
Tym razem wyszło mi 9 słoiczków, które odwróciłam po nałożeniu gorących konfitur, a następnie spasteryzowałam w moim cudownym kociołku do pasteryzowania słoików (ten etap nie jest konieczny, bo samo odwrócenie wystarcza by gorąca konfitura „zassała słoik”).
I co najśmieszniejsze, to fakt, że konfitury mają kolor wiśniowy. W życiu bym nie przypuszczała, że będzie właśnie taki .)
Następnego dnia było natomiast robienie konfitur morelowych w nieco większych ilościach (ale o tym już w następnym wpisie).
A na przełomie sierpnia i września powinny dojrzeć figi, więc będzie i trzecie „konfiturowe laboratorium”.
Póki co jednak musiałam wrócić na początku tygodnia do pracy, więc przygotowanie etykietek i ozdóbek pozostało do zrobienia na następny weekend J
A wszystko obserwowała nasza Mona :) |
Jej, gdybym nas gdzieś tanio dostała jakieś piękne owoce! Ale to chyba niemożliwe (muszę sprawdzić, czy jeszcze jagód w lesie trochę nie zostało...). A znasz metodę pasteryzowania w piekarniku? Szybka i hurtowa.
OdpowiedzUsuńNie, w piekarniku nigdy nie pasteryzowałam. Mój kociołek - pasteryzator jest o tyle fajny, że mogę go ustawić na palniku gazowym (z butlą) na tarasie za domem... Zawsze to mniejszy bałagan w kuchni :)
UsuńStaram się trzymać zasady, że robię przetwory wyłącznie z zebranych przeze mnie lub otrzymanych w prezencie owoców czy jarzyn. Chociaż czasem kusi mnie zrobić coś nowego i kupić do tego owoce, no ale wtedy nie robiłabym nic innego przez całe lato .-
Smakowite te Twoje eksperymenty...;o)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńPysznosci:)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńZjadałabym tych pysznych brzoskwiń pełną miskę! Konfitury bardzo musza być pyszne. :)
OdpowiedzUsuńSurowe brzoskwinie były świetne, ale i konfitury też wyszły nie najgorzej :)
UsuńNo, :) musiałam przecież spróbować czy się udały :)
Zawsze podziwiam kobiety, ktore maja zaciecie do robienia wlasnych przetworow! Ja jak narazie poprzestaje na ogorkach malosolnych... :)
OdpowiedzUsuńZjadłabym sobie takiego małosolnego, ale nie mam odpowiednich ogórków, żeby sobie zrobić.
UsuńSzkoda mi marnować owoce i dlatego robię konfitury.
Sama ich dużo nie jem wiec służą mi jako "słoneczne" prezenty dla rodziny i przyjaciół:)
Un post gourmand ! je sens le goût...
OdpowiedzUsuń