Czekoladowe Mikołaje królują na
wystawach belgijskich cukierni
(fot. Nika Vigo)
Wpis ten publikuję w dniu Mikołajek, które już chyba na zawsze będą mi się kojarzyły z loteriami klasowymi.
Tak naprawdę to nie były wcale loterie, tylko coś jak współczesne Secret Santa. Na jakiś tydzień lub dwa przed 6 grudnia wychowawczyni zarządzała losowanie. Wybierała jednego ucznia do przygotowania losów z naszymi imionami i nazwiskami. A może to przewodniczący klasy je robił? Nie pamiętam. A tak swoją drogą, czy w polskich szkołach są nadal przewodniczący klas? Może teraz to się jakoś inaczej nazywa? Chyba będę musiała zapytać się moich bratanków, którzy jeszcze do szkol uczęszczają, bo inaczej ta kwestia będzie mnie podświadomie męczyć.
No więc do jakiejś torebki foliowej wrzucaliśmy losy i potem ów przewodniczący chodził wzdłuż rzędów, a każdy z nas losował kogoś do obdarowania. Pani też brała udział w tym losowaniu. Na szczęście nigdy mi się "nie trafiła", bo nie wiedziałabym chyba co jej podarować.
Fajnie było wylosować lubianą koleżankę, bo jakoś łatwiej było potem kupić jakiś drobiazg. Najgorzej jak się trafił chłopak, a zupełna katastrofa jeśli był to nielubiany chłopak, np. specjalista od tak zwanych końskich zalotów.
Jak każdego roku, po raz czwarty blogerzy językowi i kulturowi organizują Miesiąc Języków celem uczczenia Europejskiego Dnia Języków obchodzonego 26 wrzesnia. W edycji 2018 każdego ranka od początku miesiąca ukazują się na naszych blogach wpisy związane z językami mniejszosci , z dialektami i gwarami. Pełen harmonogram wpisów znajdziecie na naszym wspólnym blogu grupy w artykule wprowadzajacym (LINK TUTAJ) Wczoraj, czyli 18 wrzesnia swój wpis o Younnanie opublikowała nasza koleżanka z Chin, Mały Biały Tajfun (LINK TUTAJ). Dziś przyszła moja kolej, a jutro zapraszam was do mej koleżanki "po fachu" piszącej o języku francuskim na blogu Demain viens avec tes parents (LINK TUTAJ)
O brukselskim slow kilka
Na ogół piszę o Francji i języku francuskim, ale przebywając regularnie od ośmiu lat w Brukseli, nie mogłam nie zauważyć, że język brukselski jest specyficzny i czasem niezrozumiały dla osób uczących się języka francuskiego. Jak zapewne wiecie w Belgii obowiązują trzy języki urzędowe. Tak trzy, a nie dwa, jak często ludzie myślą. I pisząc o trzecim języku nie mam wcale na myśli angielskiego, który jest w tym kraju wszechobecny na każdym kroku.
Z grubsza biorąc można powiedzieć, że Flandria mówi po niderlandzku; Walonia po francusku (w wersji belgijskiej), ale jest również mała część Belgii w pobliżu Niemiec, gdzie mówi się właśnie po niemiecku, choć nie jest to osobny, niezależny region. Tak więc mamy trzy języki urzędowe w Królestwie Belgii.
Uwaga: paranteza!
I tu pozwolę sobie przy okazji na małą parantezę, bo rzadko który kraj ma tyle nazw (No, może jeszcze Szwajcaria:)
Królestwo Belgii to :
- po niderlandzku Koninkrijk België
- po francusku Royaume de Belgique
- po niemiecku Königreich Belgien
Trzy regiony Belgii
Belgia ma trzy regiony administracyjne: Region Flamandzki, Region Waloński i Region Stołeczny Brukseli. Każdy z nich ma własną władzę ustawodawcza, czyli Rade Regionalna. Ale nie o administracji jest tu mowa, lecz o językach.
W Regionie Flamandzkim mowi się po nidzerlandzku. W Regionie Walońskim po francusku.
A jak mówi się w Regionie Stołecznym Brukseli?
Czy Bruksela ma swoj wlasny jezyk?
Brukselski melting pot dziesiątek reprezentowanych tam narodowości powoduje, że językiem chyba najbardziej używanym w Brukseli będzie angielski (oczywiście obok francuskiego). Niemniej jednak istnieje jeszcze, coraz mniejsza liczba jej rdzennych mieszkańców, używająca lokalnego dialektu brusseleer.
Brusseleer po niderlandzku oznaczało po prostu mieszkańca Brukseli. Z czasem określano tak typową gwarę brukselska.
Skąd się ona wzięła?
Dawno, dawno temu.... No, może nie aż tak dawno, ale w każdym razie przed powstaniem Krolestwa Belgii w 1830 roku w wyniku rewolucji belgijskiej skierowanej przeciwko dominacji niderlandzkiej.
W tamtym czasie w niewielkim prowincjonalnym mieście, jakim była wówczas jeszcze Bruksela, używano brabanckiego dialektu niderlandzkiego. Stopniowo, jako stolica Belgii, Bruksela zaczęła używać coraz częściej języka francuskiego jako, że był to język oficjalny. Arystokracja i burżuazja mówiła po francusku i na przestrzeni kolejnego stulecia stopniowo francuski "zszedł" do poziomu mas klas popularnych.
W Brukseli ludzie prości zaczęli coraz więcej używać słówek francuskich do swego języka codziennego, aż w pewnym momencie okazało się, że dialekt brukselski coraz bardziej przypomina język francuski z wieloma elementami flamandzkimi.
Wszechobecny sufiks -ke
Jeśli chcecie zrobić wrażenie mówiąc po francusku do kogoś w Brukseli, to dodajcie np. do imienia sufiks -ke.
I tak na przykład można do imienia Susanne dodać -ke i powstanie brukselska wersja Susanneke, która w mym mniemaniu ma odcień nieco pieszczotliwy, ale może to tylko ja tak to odbieram.
Ten sam sufiks można dodać do francuskich słów syn, czy córka, filske i filleke. I w zasadzie do wszystkich słów francuskich:)
Zinneke
Ciekawe jest np słówko Zinneke, oznaczające po brukselsku kundla. Zinne, to brukselska wersja francuskiej nazwy rzeki przepływającej przez Brukselę (Senne). Gdy w okolicach rzeki rozpleniły sie szczury, mieszkańcy miasta walczyli z nimi przy pomocy psów. Psy rozmnożyły się z kolei ponad miarę i na dodatek wszystkie rasy popełniały mezaliansy, dając początek skundlonym ulicznym psim dynastiom. Niewdzięczni Brukselczycy zaczęli więc walczyć z psią plagą i topić szczeniaki w rzece Sennie. Od tamtej pory rzekę zasypano, a raczej zabudowano, bo gdzieś tam sobie podobno płynie pod ziemią; ale brukselska nazwa Zinneke weszła do codziennego języka, jako termin oznaczający mieszańca.
Jest w Brukseli nawet rzeźba sikającego psa, nazywana oczywiście Zinneke. Jak wiecie symbole brukselskie zawsze sikają. Jest słynny Sikający Chłopiec (Manneken Pis), jest Sikająca Dziewczynka (nieco mniej sławna Jeanneke Pis), więc jest i sikający piesek Zinneke.
Nazwy własne w Brukseli
Często brukselskie dzielnice czy ulice mają nazwy nie tylko francuskie czy niderlandzkie, ale i brusseleer. Na niektórych ulicach w centrum miasta zobaczycie nawet potrójne tablice z nazwą na rogu ulicy.
Na przykład ja przebywając w Brukseli mieszkam w dzielnicy Woluwe (tak brzmi nazwa i frankofońska i niderlandzkojęzyczna mej dzielnicy), ale po brukselsku brzmi to Weuile. Inna dzielnica stołecznej Brukseli Jette (fr+nl), po brukselski nazywa się Yet, a Stary Rynek czyli Vieux Marché (fr), to po brukselsku Den  Met' (zaś po niderlandzku Oude Markt). Tak więc nie ma łatwo. Gdy się naprawdę wsłuchać w dialekt, jakim mówią niektórzy starsi, rdzenni mieszkańcy Brukseli, to nie zawsze łatwo jest od razu załapać o czym jest mowa.
Gdzie posłuchać dialektu brukselskiego?
Oczywiście na mieście. Ale jeśli jesteście akurat daleko, a chcecie posłuchać jak brzmi melodia brusseleer, to najprościej będzie obejrzeć nagrania dwóch sztandarowych dziel teatru popularnego początku XX wieku, które sa wznawiane regularnie.
Jedna z nich to "Le Mariage de Mademoiselle Beulemans" (Ślub Panny Beulemans), a druga to "Bossemanns et Coppennolle". W obu tych sztukach wyrażenia brusseleer są obecne i znając francuski spokojnie domyślicie się z kontekstu, co one oznaczają.
Pozostawiam więc was z linkami do fragmentów obu sztuk, które polecam obejrzeć z czystej ciekawości w wolnej chwili.
Urywki
Oto kultowa scena ze sztuki "Bossemans et Coppenolle", w której Madame Chapeau (Pani Kapeluszowa) obrusza się nazwana tak przez sprzedawcę i wyjaśnia kto jej nadał takie przezwisko:
« ça est les crapuleux de ma strotjequi m'ont appelée comme ça parce que je suis trop distinguée pour sortir en cheveux ! »
A oto w całości, ostatnia, telewizyjna wersja sztuki "Ślub Panny Beulemans" (2014)
A oto zwiastun sztuki "Bossemans et Coppenolle" z 2015,
którą miałam okazjê obejrzeć na żywo (w teatrze)
z dwoma najlepszym aktualnie aktorami teatrów brukselskich.
A na koniec krœtki skecz o tym jak się dogaduje Walończyk z Brukselczykiem:)
Lubię czytać książki
z Paryżem w tle i porównywać spojrzenie innych osób na miasto, z którym związałam swoje życie, począwszy od
pewnego czerwcowego dnia w 1990 roku. Najbardziej naiwne są utwory autorstwa Amerykanów,
bo dla nich wszystko co europejskie jest jak z kosmosu, a co dopiero na
przykład takie mikroskopijne mieszkanka paryskie. Ja jednak, jako dziewczyna z żoliborskiego
bloku, jestem przyzwyczajona do mieszkań o małym metrażu. Podobnie do paru
innych symboli europejskości, jak wąskie uliczki i zabytki w starszych
częściach miasta. Dlatego też książki
pisane przez Europejczyków, a szczególnie przez Polaków, są mi siłą rzeczy bliższe.
Kilka dni temu pisałam
na blogu o pewnej książce, którą chciałam wam zarekomendować. W jednym z
komentarzy na fan page’u, znana mi od kilku lat wirtualnie blogerka Ania zapytała,
czy nie zrecenzowałabym jej książki, która ukazała się rok temu.
Przypomniałam
sobie, że mam jej książkę na komputerze wśród mojego wirtualnego stosiku
ebookow czekających na przeczytanie.Był
tam już od zeszłego roku, więc zabrałam się od razu za czytanie, nie będąc
jednak pewna, czy zechcę o tej akurat książce pisać, bo mam zasadę, że piszę
tylko o tym, co mi się podoba i mam ochotę rekomendować swym czytelnikom. Po prostu szkoda mi czasu na pisanie o kiepskich książkach.
Jestem aktualnie
na urlopie i tę powieść połknęłam w dwa dni. Ania wspominała, że czyta się ją
szybko, ale aż tak szybko ? I nie chodzi wcale o to, że książka jest krótka,
bo ma ona standardową ilość stron. Niemniej jednak nie mogłam się oderwać i po
zakończeniu poczułam niedosyt. Taka książka powinna mieć z 800 stron, żeby
czytelnik poczuł, że się « naczytał ».
Tym bardziej, że
o tytułowym weselu jako takim nie ma tam ani słowa, bo wszystkie wzmianki
wesela dotyczą jedynie przygotowań. I nagle koniec.
W ogóle tytuł uznałam
za mylny. Ja czytuję bloga Ani ParisMoskwa.com i wiem czego mogłam się spodziewać,
ale przypadkowy klient, który wejdzie do księgarni może poczuć się
rozczarowany, szczególnie jeśli nie przeczyta opisu na okładce (bo domyślam się
, że na czwartej stronie papierowej wersji jest jakaś „zajawka” na ten
temat).No, ale nie będę tu dywagować na
temat przypadkowego potencjalnego klienta, bo ja nim nie byłam i spodziewałam się
słusznie, że będzie to książka w Paryżem w tle.
Czy uważasz się za osobę niezależną? Czym w naszych czasach jest niezależność? Czy w ogóle zastanawiamy się nad tym czy (i jak) warto być niezależnym?
Często słyszymy o niezależności finansowej, o życiu z dochodów pasywnych, piciu koktajli z palemką gdzieś na egzotycznej plaży, albo pracy zdalnej z drugiego końca świata, bez szefa i urzędniczych godzin pracy biurowej.
Ale to tylko wyjątki, bo społeczeństwo jest tak skonstruowane, że nie wszyscy mogą wybrać taki styl życia. Czy można więc być osobą niezależną w codziennym życiu, w rodzinie, małżeństwie, czy w pracy?
Na te pytania pomaga odpowiedzieć, napisana w 2015 roku, książka Kamili Rowińskiej, jednej z najlepszych polskojęzycznych trenerek osobistych i biznesowych. Tytuł tej książki -"Kobieta niezależna" - mówi sam za siebie. To moim zdaniem najważniejsza jej książka, a napisała ich kilka.
Jest to bowiem książka-poradnik, książka-biblia, książka-przyjaciółka, do której się wraca w chwilach trudnych, w chwilach ważnych i w chwilach radości. W zasadzie to książka, która towarzyszy nam każdego dnia i leży na stoliku nocnym wśród czytanych na bieżąco lektur.
„To nie ilość pieniędzy, jaką posiadasz, decyduje o tym, jaka jesteś, ale twoje wartości!”*
Jedną z akcji klubu jest cykl publikacji na blogach członkiń grupy, zatytułowany "Wakacje z książką", a ma on na celu propagowanie czytelnictwa.
Dzielimy się więc swymi pomysłami na lektury, po które warto sięgnąć tego lata. Ja jednak chciałam podzielić się z wami lekturą m która zostanie z wami na znacznie dłużej niż wakacje. Książka ta - jeśli tego zapragniecie - zmieni wasze wasze życie nieodwracalnie.
We wrześniu 2015 roku pojechałam specjalnie do Polski na jednodniowe szkolenie Kamili zatytułowane właśnie Kobieta niezależna. Pojechałam dzięki rekomendacji koleżanki, która - o ironio! - w ostatniej chwili sama nie mogła udać się do kraju tego właśnie dnia.
Nie napiszę, że to szkolenie było dla mnie objawieniem, bo byłaby to przesada. Od kilkunastu lat interesuję się psychologią, minimalizmem, zdrowym stylem życia i samorozwojem i przeczytałam wiele pozycji autorow francuskich i amerykanskich.
Do wielu wniosków doszłam już wcześniej i z ręką na sercu mogę stwierdzić, że 70% wiedzy zasłyszanej na szkoleniu, nie byla dla mnie odkryciem. Natomiast strzałem w dziesiątkę było zebranie tej wiedzy w jednym szkoleniu. Zresztą warto byłoby polecieć już choćby dla tych 30% rzeczy dla mnie nowych. Ponadto podziwialam fakt, jak logicznie i konsekwentnie Kamila przekazywala swoją wiedzę.
Pomyślałam wówczas, że szkoda iż wcześniej nie trafiłam na kogoś takiego i na takie szkolenie. Zaoszczędziłoby mi to tak z 10-15 lat poszukiwań i nauki na własnych błedach.
Po szkoleniu można było zakupić książkę Kamili pod tytułem "Kobieta niezależna". Kupiłam, przeczytałam i od tamtej pory nie wiem już ilu kobietom podarowałam ją. Oby wykorzystały ten mój podarek jak najlepiej.
Uważam, że ta właśnie książka nadawałaby się na lekturę obowiązkową każdej młodej kobiety. Choć nie jest za późno, byś i ty ją przeczytała. Nawet jeśli masz kilka czy kilkanaście lat więcej.
Od niedawna jest nawet kurs online pod tym samym tytułem i o identycznej tematyce.
O czym przeczytasz w "Kobiecie niezależnej"?
Książkę nie wystarczy tylko przeczytać. Najlepiej jest zrobić zawarte w niej ćwiczenia.
Krok po kroku autorka pokazuje nam jakie mamy przekonania w kwiestii pieniędzy. Być może po raz pierwszy w życiu zrobicie bilans swoich aktywów i pasywów?
Dowiecie się czym jest inwestowanie w siebie, upraszczanie codziennego życia, codzienna asertywność i samodyscyplina. Dbanie o zdrowie i zarządzanie budżetem domowym, relacje z mężem, rodzicami czy dziećmi, to tylko niektore z poruszonych kwestii.
„Nawet jeśli nie uprawiasz zawodowo sportu, aby zdobyć złoty medal w kategorii Moje Życie, musisz być niezależna!”*
Ile jest wokół nas kobiet, które żyją beztrosko z dnia na dzień, nie zastanawiając się nad swoją sytuacją. Aż pewnego dnia następuje szok (partner życiowy plajtuje, ma wypadek, zachoruje, albo po prostu odejdzie) i okazuje się, że zdane są same na siebie, by utrzymać siebie i dzieci.
Trudnych życiowych sytuacji nie da się zupelnie wyeliminować, ale można, a nawet należy się na taką ewentualność przygotować.
„Kobiety sukcesu przejmują odpowiedzialność za swoją zamożność, a nie liczą na to, że zadba o nią ktoś inny.”*
Fot. Nika Vigo
Kwestię dbania o swoją sytuację finansową nie należy brać pod uwagę jedynie pod względem asekuracji w razie nieszczęścia. W związku partnerskim nie może być miejsca na uzależnienie finansowe którejkolwiek ze stron, bo prowadzi ono prędzej czy później do pretensji, żalu czy niechęci. Życie to nie bajka z ciągłym i nieustannym "a potem żyli długo i szczęśliwie".
Dlaczego tak wiele kobiet zgadza się na jedyne role żony i matki? Czy to tylko wygodnictwo? Dlaczego tak łatwo godzą się na pozycję osoby drugiej kategorii i wręcz same z siebie stawiają potrzeby partera i dzieci ponad swoje własne?
„Wszyscy w twoim domu są jednakowo ważni! Ty, twój mąż i wasze dzieci. Zadbaj o to, aby twoje potrzeby również były zaspokajane.”*
Jednak nawet te z nas, ktœre pracują i mają swój wydatny udział w dochodach rodziny, zapominają często, że rynek pracy zmienia się nieustannie. Kiedyś ludzie kończyli szkołę albo uczyli się fachu i mogli przez całe życie pracować w jednym miejscu pracy, awansując stopniowo.
Obecnie takich przypadków jest coraz mniej. Co wiecej, często przyjdzie nam zmienić zawód raz czy dwa w ciągu naszej kariery zawodowej. Pracując musimy pamiętać, że każda dziedzina rozwija się i kto się nie doszkala, ten zostaje w tyle. Nasze kompetencje dezaktualizują sie dużo szybciej niż nam się wydaje.
„Nie uczysz i nie rozwijasz się dla swojego pracodawcy, tylko dla siebie.”*
Chyba poprzestanę na tych kilku dziedzinach naszego życia, choć w książce jest ich poruszonych o wiele więcej.
"Kobieta niezależna" jest skierowana do kobiet, bo to one najczęściej zapominają o sobie w codziennym pędzie. Tymczasem będzie ona również wartościową lekturą i dla mezczyzn.
Prawdopodobnie spojrzą oni wówczas inaczej na przekazane im przez poprzednie pokolenia wartości i nikt wcale nie będzie musiał ich spychać z piedestału pana i władcy, gdyż są inteligentni i wiedzą, że szczęśliwa partnerka to szansa na zbudowanie szczęśliwej rodziny.
„Zawsze podczas takiej dyskusji o tym, do czego kobiety „natura stworzyła”, zastanawia mnie, czemu od mężczyzn nie wymaga się, że o poranku pójdą do lasu i upolują niedźwiedzia. W dodatku gołymi rękami!”*
Informacje praktyczne
Nie szukaj "Kobiety niezależnej" w księgarniach, bo tam jej nie znajdziesz. Pozycje te wydala bowiem firma stworzona prze autorkę i to na jej stronie zamówisz książkę w wersji papierowej lub elektronicznej LINK.
Na tejże stronie Rowinska Business Coaching znajdziesz wszelkie informacje o pozostałych jej książkach, szkoleniach i wyzwaniach. Jest to osoba, która inspiruje każdego dnia setki tysięcy polskich kobiet w kraju i zagranicą.
Może i ty nauczysz się od niej czegoś nowego? To dlatego w tytule tego wpisu napisałam, że "tej lektury nie warto przegapić".
----------- * Wszystkie cytaty pochodzą naturalnie z książki "Kobieta niezależna"