czwartek, 31 października 2013

Październik 2013 - podsumowanie miesiąca




Ten miesiąc minął mi bardzo szybko. Było trochę stresu i tremy , no bo nowa praca, wiadomo. Było tez trochę rozrywki (koncert + teatry) , slow life (dżem) i natury + historii (łażenie po górach i podziemnych tunelach)....

Oto mój październik 2013:

1.   4600 km przejechanych podczas 8 podróży szybkimi liniami (Thalys, TGV)
2.   1200 km przelecianych samolotem za jednym zamachem
3.   ponad 1000 km w samochodzie (nie licząc krótszych przejazdów)
4.   wizytujące nas na wsi od czasu do czasu dzikie kotki maluszki: Marylin, Pralinka, Leo i Pipuś 
      zadomowiły się w budynku gospodarczym :)
5.   koncert Stephan'a Eicher'a w Brukseli (KLIK TU)
6.   uroczysty posiłek dla pracownikow na zakonczenie wyjatkowo dlugiego winobrania 
     (danie glowne : policzki wieprzowe w sosie Banyuls przygotowane przez  Kucharza Jean'a
7.  trzy sztuki teatralne w Paryżu 
8.  pierwszy miesiąc w nowej pracy (nauka i szkolenia)
9.  pierwsza podróż służbowa (KLIK TUTAJ i TUTAJ) , a druga w ogóle (KLIK TU) do Strasbourga
10.  cztery dni urlopu na koniec miesiąca, czyli w sumie 9 dni wolnego z weekendem zadusznym
11. wycieczka szlakiem Generala Dugommier'a na hiszpańską stronę do regionu Empordà,
      w okolicach wioski Biure  (o tej samej wiosce wspominałam już kiedyś  TUTAJ)  
12. przetwórstwo domowe: dżem z pigwy i nalewka (dopiero nastawiona:)



A wasz jaki był ?

wtorek, 29 października 2013

Dżem z pigwy, jak co roku (prawie)


Dżem z pigwy do degustacji natychmiastowej...
     Pigwowych drzew i krzewów wśród winnic nie brak, bo sadzono je od dawien dawna, by umocnić brzegi winnic gdzie występowały różnice poziomów między parcelami, wąwozy i  jary.  W tym roku nic nam jednak nie zostało. Wszystko zniknęło zanim zdążyliśmy zebrać. Po prostu ukradziono. Świadomie czy nie, ale ktoś sobie je przywłaszczył (niektórzy - głównie osiadli od niedawna w naszym departamencie "nowi" - uznają, że co wśród winnic to niczyje, nawet winogrona są czasem dla nich "niczyje" i je sobie często zbierają przed winobraniem tak jak jagody w lesie).  

   Szkoda, że nic nie zostało. Wszystkiego i tak byśmy nie zebrali, więc i dla niedzielnych szabrowników by wystarczyło. Ale mogli choć trochę zostawić na pocieszenie... W przyszłym roku chyba powieszę jakieś kartki na drzewach z apelem o pozostawienie np 10% :))

Dobrze chociaż, że mamy wśród znajomych zaprzyjaźnionego szczęśliwego posiadacza pigwy, której nikt nie ogołocił. Dzięki temu zostałam dziś obdarowana dużą skrzynką pigw, czyli  po francusku "coing" (uwaga lingwistyczna dla uczących się języka: owoc o nazwie "coing" rośnie na drzewie o nazwie "cognassier")



Te pigwy na konkursie piękności mogłyby zająć pierwsze miejsce...   od końca, ale są za to niczym nie pryskane i tak ekologiczne, ze bardziej się chyba już nie da :))


Udalo mi sie dzis zuzyc mala czesc owocow z otrzymanej skrzynki. Obieranie i  krojenie to prawdziwa wprawka dla jakichs Herkulesow, ale i tak udalo mi sie uzyskac 1,5 kg czystych kawaleczkow pigwy. Dodalam do tego 1 kg cukru i dwie szklanki wody.  Wszystko zagotowalam w garnku i gdy pigwa byla miekka, zmiksowalam owoce z sokiem. Lekko jeszcze podgrzalam i gdy zgestniala nalozylam do wyparzonych goracych sloiczkow, a czesc do miseczek do natychmiastowego spozycia. Nie chcialam tym razem rzadkiej konfitury wiec odparowalam mase na tyle, by powstal dzem do smarowania.

Pigwa jest wspanialym zrodlem witaminy C, wiec mam zamiar faszerować tym dżemem cala rodzinę (czy to do chleba, naleśników, czy to do herbaty).




     W momencie gdy piszę te słowa, słoiki stygną powoli po pasteryzacji, więc zdjęć z naklejkami jeszcze nie ma.  

    W skrzynce zaś czeka co najmniej dwa, trzy razy tyle owoców, co zużyłam na dżem, więc muszę się zastanowić czy powstanie z nich następna porcja dżemu, czy może cos innego... Może jakaś naleweczka?

poniedziałek, 28 października 2013

Wypad do Leucate, czyli owoce morza na podwieczorek




Ostryga z Leucate


    Nieco na północ od Perpignan, ale już w sąsiednim depertamencie Aude (11) hodowane są w miejscowosci Leucate ostrygi.

    Ostrygi z Leucate hodowane są w tzw parkach, w morskiej wodzie na zalewie o nazwie Etang de Leucate. Piszę zalew całkiem świadomie, bo dosłowne tłumaczenie słowa Etang  jako staw wprowadza nas Polakow w błąd. Nie są to bowiem żadne stawy hodowlane sztucznie stworzone, a zalew utworzony na przestrzeli tysiącleci w sposób naturalny, gdzie od wieków łowiono dzikie ostrygi i dopiero od XIX wieku rozpoczęto prawdziwą hodowlę w nowoczesnym tego słowa znaczeniu.

    Tuż nad samym zalewem znajduje się bardzo fajne miejscem gdzie można niedrogo zjeść u hodowców świeże ostrygi. Oczywiście można je też kupić na wynos, bo taki jest pierwotny cel tego miejsca. 

    W Polsce nad Bałtykiem mamy nasze smażalnie ryb, a tu w Leucate mają swoje "ostrygownie", czyli bezpretensjonalne bary z ostrygami , małżami i palourdami (nie znam polskiego odpowiednika, ciekawe czy istnieje*)



* Francuskie slowo palourde to : 
   po angielsku - clam
   po hiszpansku -  almeja
   po katalonsku - cloïssa
   po wlosku - vongola,
   po portugalsku - amêijoa.
A we francuskiej Prowansji używa się słowa clovisse, a nie palourde.



Bary z ostrygami należą do hodowców ostryg i znajdują się w bezpośredniej bliskości zalewu,
gdzie te ostrygi są hodowane

Wybrane przez nas miejsce degustacji zachęcało wesołymi kolorami...









Była to pora podwieczorku, więc bary świeciły pustkami. Tylko gdzieniegdzie siedział jakiś turysta, a większość klientów  kupowała ostrygi na wynos. 

Nic sobie nie robiąc z francuskich konwenansów godzinowych (świętokradztwo !! :), postanowiliśmy zjeść podwieczorek składający się z paru ostryg, małży i palourd. Wszystko na surowo, prosto z wody , otwarte na naszych oczach i skonsumowane z dodatkiem chleba z masłem i kieliszka wytrawnego chardonnay





Tu jeszcze w basenie z morską wodą wewnątrz naszego sklepo-baru :)
Górne zdjęcie z lewej - to palourdy.
Dolne z prawej - to małże.
Reszta to ostrygi rożnych rozmiarów.






Tu już pani otwiera sprawnie wybrane przez nas owoce morza. Z lewej strony mniejszy talerzyk dla mego Ślubnego Rycerza,  a z prawej większy dla mnie (bo jestem łakomczuchem jeśli chodzi o ostrygi i chciałam ich aż sześć)








Powyżej trzy zdjęcia z lewej strony przedstawiają od góry do dołu: ostrygę Leucate, małże i palourdy.
Te akurat małże pochodziły z pobliskiej hodowli w Hiszpanii (to tylko kilkadziesiąt kilometrów i najwidoczniej właściciel chciał urozmaicić proponowane "menu"). Ostrygi zaś i palourdy pochodziły z hodowli właściciela "naszego" baru.

Zdjęcie u dołu (pośrodku) to zestaw za 6€ pod nazwą "Le Petit Bigorneau" 
(3 ostrygi, 3 małże, 3 palourdy).
Bigorneau, to po polsku barwinek, rodzaj ślimaka morskiego. 
Zestaw nazywa się więc "Mały Barwinek"

 W prawym dolnym rogu zaś mój zestaw za 10€ o nazwie "Le Petit Catalan" 
(6 ostryg, 6 małży i 6 palourd). 
Tutaj o tłumaczenie jest prościej :))   "Mały Katalończyk"



A oto i cennik ostryg i małży w sprzedaży na kilogramy "na wynos"( cena małży zależy od rozmiaru, a były ich tam akurat cztery rożne )









Dolne lewe zdjęcie : kuter wracający z parku hodowli ostryg 
(widoczny na prawym górnym zdjęciu na linii horyzontu)





Tutaj już wyraźniej widać park hodowli ostryg na zalewie 

A bliżej brzegu te słupki w wodzie  służą do przyczepiania specjalnych koszy-pulapek na dzikie węgorze. To z takiego miejsca, ale bliżej Perpignan, pochodziły dzikie węgorze, o których pisałam  już kiedyś TUTAJ (KLIK)

sobota, 26 października 2013

"Dyniowa zmowa" na Grand'rue w Strasbourgu





To musi być jakaś zmowa... :))

 Tuż przed opuszczeniem Strasbourga  poszłam sobie jeszcze na mały spacer po centrum i trafiłam na miłą uliczkę o nazwie Grand'rue. Pełno na niej sklepików i sklepów i wszystkie, ale to wszystkie zmówiły się by przed swą wystawą na ulicy zrobić dyniową dekoracją. 

Fajnie to wyglądało, bo konwencja była podobna (jesień, skrzynki drewniane, dynie i kolory)....

Zaczęłam je fotografować jedna po drugiej podziwiając pomysłowość wykonawców...

Dopiero widząc owe dekoracje dotarło do mnie, że październik już się wkrótce skończy, a  Haloween to przecież już w przyszłym tygodniu...

Poniżej mój fotoreportaż na temat "dyniowej zmowy" w Strasbourgu



























































środa, 23 października 2013

Migawki ze Strasbourga


Po raz pierwszy zawitałam do Strasbourga w grudniu ubiegłego roku podczas słynnego jarmarku bożonarodzeniowego. Było wówczas dość zimno. 

Tym razem Strasbourg powitał mnie ciepłą jesienią i niewielkimi chmurkami. Przynajmniej do tej pory, bo mój pobyt jeszcze się tu nie zakończył.

No ale wyjazd służbowy to nie urlop i na zwiedzanie czasu brak. Rano jeszcze ciemno i wszystko pozamykane, a wieczorem człowiek zmęczony, a atrakcje turystyczne znów zamknięte. 

Na szczęście przy ładnej pogodzie spacer jest w tym mieście prawdziwą przyjemnością, więc od czasu do czasu wyciągałam z torebki aparat.

Stad wpis zatytułowany "migawki ze Strasbourga". Oto co udało mi się "zatrzymać w kadrze" w ciągu ostatnich dwóch dni...

Naturalnie nie mogłam nie pójść wieczorem pod Katedrę...



Już nie noc, ale jeszcze nie dzień



To  miasto :) i to centrum






Poranna kąpiel




Jedna z czterech postaci ozdabiających most John'a F. Kennedy'ego
wybudowany w latach 1906-07 (tu akurat rybak wyciągający sieć)






Katedra raz jeszcze








Chyba nasi tu byli ?



A na koniec tenisowa ciekawostka... Tak sobie pomyślałam, ze jak się jedzie takim samochodem, to wiatr pewnie wywiewa piłki z koszyka na dachy. Ale gdy podeszłam bliżej, ujrzałam kłódki na koszyku... No to nie tylko wiatr ich stamtąd nie wywieje... A reklama nowych kortów jest i rzuca się w oczy :)