Sierpień rozpoczęliśmy weekendem
prowansalskim. Miał to być weekend- niespodzianka i do pewnego stopnia był.
Trudno bowiem ukryć cel podróży do samego końca.
A celem podróży, gwoździem programu był
spektakl « Otello » w Teatrze Antycznym w Orange. Otello, czyli opera w ramach letniego festiwalu
Chorégies d’Orange z mym
ulubionym tenorem Roberto Alagna w roli tytułowej.
Do Orange dotarliśmy bez pośpiechu.
Dobrze, że samochód ma dobrą klimatyzację, bo np. w kabriolecie upały dają sią
we znaki dużo bardziej na dłuższych trasach w pełnym słońcu.
Jechaliśmy więc jedząc obiad po drodze w
pewnej dość znanej przydrożnej restauracji nieopodal Beziers, gdzie miałam wrażenie,
że znalazłam się przez pomyłkę na planie jakiegoś absurdalnego filmu , coś
pośredniego między komedią i parodią. Restauracja była pełna tak na 75%, a personel
sprawiał wrażenie jakby dopiero co zamienił się z kimś na role i nie bardzo
wiedział co i jak robić.
Zamówiliśmy zestaw dnia, żeby nie czekać
zbyt długo… Świergoczący radośnie kelner
oznajmiał wszystkim, że to jego ostatni dzień, bo odchodzi na emeryturę… Niby powinien w takim razie mieć trochę
doświadczenia, ale jakoś skrzętnie to ukrywał. Po przystawkach jakaś inna osoba
przyszła zapytać, co chcemy na deser (!).
Danie główne w końcu się znalazło po dłuższym oczekiwaniu (w międzyczasie
dwie inne osoby przychodziły ponownie przyjmować zamówienie, a trzecia chciała
nam serwować befsztyki, których nie zamawialiśmy, przed przystawka J)
Napoje tez były, a jakże , w połowie
przystawki… Inni klienci niecierpliwili się i irytowali, bo nie wszystkim trafiało
się danie, które zamawiali. Jakiś
straszny bałagan musiał tam panować na zapleczu …
Z filozoficznym uśmiechem zgodnie zrezygnowaliśmy
z deseru i kawy i już w połowie dania głównego zasygnalizowaliśmy chęć płacenia.
Może to jakaś impreza non profit, ale jak na restaurację, to nie bardzo zależało
im na zainkasowaniu należności J
A ponoć kilka lat temu można tam było
smacznie zjeść i do tego w milej atmosferze.
Świat jednak , jak widać, nie stoi w miejscu i wszystko się zmienia.
Po tym dziwnym posiłku, zdecydowani spędzić
mimo wszystko fajny weekend ruszyliśmy dalej już prosto do Orange. Odnaleźliśmy
hotel, zaparkowaliśmy w cieniu i poszliśmy się odświeżyć po podróży.
Następnie wyszliśmy na spacer po centrum,
czyli po najstarszej części Orange. To niewielkie, ale dość urocze miasteczko.
Jego główną atrakcją jest oczywiście Teatr Antyczny, o którym pisałam już na
blogu kilkakrotnie (KLIK TU i TUTAJ TEZ)
Spektakl zaczynał się 21h30 więc na spokojnie kupiliśmy zapomniane
poduchy do siedzenia (teatr ma kamienne siedziska i trzeba przewidzieć cos do
siedzenia, albo potem cierpieć w milczeniu przez parę godzin).
Te poduchy jak do krzeseł ogrodowych,
albo nawet zwykle poduszki dekoracyjne, to znak rozpoznawczy teatromanów w
Orange. Już z daleka widać kto się przechadza po mieście z poduszka pod pacha i
od razu wiadomo dokąd idzie.
A dla takich zapominalskich jak my,
okoliczne sklepy wystawiają stoiska na ulicy i sprzedają owe poduchy po 10
euro… Można sobie wybrać dowolny model i kolor, bo wybór jest spory.
Przypadkiem udało nam się dostać mały
stolik pod pergolą restauracji nieopodal teatru i jedząc pizzę (tego wieczoru
proponowano tylko zestaw « Chorégies », i kilka prostych dań) i popijając różowym winem, mogłam napawać
oczy widokiem muru akustycznego teatru.
Większość stałych bywalców zarezerwowała
sobie specjalnie stoliki w tej właśnie restauracji i dlatego nie każdy ma fart,
aby moc spożywać posiłek przed przedstawieniem w tym właśnie przybytku, którego
jedyną zasługą jest dobra lokalizacja.
Koło 21-ej zdałam sobie sprawę, że za
chwile wejdę do teatru, gdzie już 2 tysiące lat temu odbywały się misteria
teatralne. Magia teatru i poczucie wyjątkowości chwili zaczęły działać… Dookoła
ludzie, którzy podobnie jak my, przybyli specjalnie z odległych czasem miejscowości :
Rennes, Dijon, Valence…
W dniu spektaklu, to tędy właśnie, na prawo od muru akustycznego, wchodzi się na widownię |
Widok na widownię od strony wejścia |
I wówczas , nagle, dosłownie w ciągu
kilku minut, napłynęły nad Orange czarne chmury…
« Otello » też rozpoczyna się
sceną burzy… Tylko, że my byliśmy jeszcze poza teatrem, a burza, choć wspaniała ,
była prawdziwa i absolutnie z operą nie związana.
Nastąpiło urwanie chmury. I to takie porządne….
Lało jak z cebra, grzmoty i błyskawice następowały kilkq sekund po sobie.
Klienci ze stolików na wolnym powietrzu uciekali w popłochu do sali wewnątrz
restauracji, albo pod pergolę, gdzie znajdował się nasz stolik.
Wyciągnęłam wiec poncza, które przygotowałam
na wszelki wypadek, gdyby trochę kropiło w czasie spektaklu (bo jakby wszyscy wyjęli
parasole, to nikt nie widziałby sceny J)
I nagle dotarła do wszystkich informacja organizatorów :
spektakl jest anulowany i przeniesiony na dzien nastepny. To był prawdziwy
grzmot z ciemnego już nieba ! Poruszenie,
rozczarowanie , zrozumienie …
A dla mnie przede wszystkim
rozczarowanie, bo wiedziałam , że następnego dnia zostać na wieczór nie możemy.
Kupno biletów było ryzykowne i dlatego kupiłam najtańsze jakie były, które i
tak były drogie same w sobie.
Trzeba bowiem wiedzieć, iż kupując bilety
na spektakle festiwalu w Orange kupuje się miejscówkę na dwa wieczory. Na
naszych biletach było wyraźnie napisane : 2 sierpnia, a w razie niepogody,
przeniesienie spektaklu na 3 sierpnia.
Jeśli pogoda jest ładna i spektakl 2
sierpnia odbywa się bez problemu, to 3-go nie ma nic. Ale jeśli , tak jak się stało, pierwszy wieczór jest anulowany, to
spektakl automatycznie przenosi się na wieczór dnia następnego. Dopiero jeśli
ten drugi jest też anulowany, to można dostać zwrot za bilety.
Kupowałam bilety wiedząc jakie są warunki
sprzedaży i ryzyko znałam… Tym razem przepadło : « Otello » est tombé à l’eau i to w sensie doslownym.
Tomber à l’eau
= wpaść do wody (po polsku « nici z czegoś »)
W strugach deszczu, z przerwą na drinka w
pobliskim barze, wróciliśmy w końcu do hotelu.
W ten oto sposób skończyła się moja
tegoroczna przygoda z festiwalem Chorégies d’Orange. Roberta Alagni tym razem nie zobaczyłam.
Obiecaliśmy sobie wrócić w przyszłym roku
na « Carmen »
i zrobić wszystko, żeby mieć na wszelki wypadek w zanadrzu wolny ten drugi wieczór,
bo latem burze o okolicach Orange nie są niestety wyjątkiem.
Przyszło mi cos takiego do głowy JJ
Orange = burza
W ten oto sposób zakończył się pierwszy dzień
naszego sierpniowego weekendu w Prowansji ….
Musisz sobie załatwić "zaklinacza burz"...;o)
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie :) Nie masz jakiegoś do zarekomendowania? :)
UsuńRzeczywiście ta nazwa nie wróżyła dobrze ;) Przykro mi, że w tym roku nie wyszło! Ale przynajmniej była okazja, żeby przesiąknąć atmosferą... dosłownie ;)
OdpowiedzUsuńRyzyk-fizyk… może w przyszłym roku uda się mi lepiej wszystko zorganizować :)
UsuńNo to faktycznie przeżyliście niezłą przygodę. No cóż przyroda, natura, pogoda ma nad nami władzę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń