Wszystkim, którzy tu zawitają raz , dwa razy lub wielokrotnie, życzę wiele zdrowia i szczęścia w nadchodzącym roku 2013!
poniedziałek, 31 grudnia 2012
niedziela, 30 grudnia 2012
Rifle, czyli zimowa rozrywka popularna
W całej Francji, a w szczególności na jej południu, okres zimowy jest okazją do uczestniczenia w różnych loteriach. Rożnie się takie loterie nazywają : loto, quine, bingo albo tak jak u nas w Roussillon - rifle.
Kto je organizuje i w jakim celu? Na ogół stowarzyszenia sportowe, kulturalne, czasem kluby sportowe lub strażacy. Zawsze są to wolontariusze i nikt organizatorom za pracę i wysiłek nie płaci.
Celem jest zebranie funduszy na jakiś cel charytatywny, albo po prostu na rzecz danego stowarzyszenia. Dawniej nagrodami były żywe gęsi, kury czy kaczki albo gąsiorki win czy innych napitków. Zdarzały się też wielkie szynki serrano (nadal jest to ulubiona nagroda), lub ćwiartka świniaka czy pól owcy (w tym wypadku żywe to już one nie były :)
Stopniowo, od jakichś 20-30 lat żywizna zaczęła być zastępowana nagrodami mniej uciążliwymi w transporcie . Obecnie większe loterie maja wśród nagród nie tylko wszelkiego typu produkty regionalne, ale także sprzęt agd, sprzęt informatyczny a nawet wycieczki wyjazdowe dla dwóch (na ogol) osób.
Rifle, jak się takie loterie u nas nazywają, trwają na ogół 3-4 godziny i odbywają się albo popołudniu albo wieczorem. Potrzebna jest oczywiście tym większa sala im "bogatsza" jest loteria.
Loteria musi na siebie zarobić, czyli każdy uczestnik kupując swój kartonik inwestuje w fundusz organizacyjny. Im większa loteria, tym więcej uczestników trzeba ściągnąć na imprezę, która musi się przecież zwrócić z nawiązką.
Daty loterii ogłaszane są w radiu, prasie i oczywiście w Internecie.
Jest to rozrywka dla osób od lat 7 do 177... Przychodzą całe rodziny z dziadkami i wnukami, grupy młodzieży i znajomych. Na miejscu jest na ogół barek z napojami i słodyczami, ale każdy może ze sobą przynieść prowiant, bo przez parę godzin i wśród ostrych emocji można porządnie zgłodnieć.
Wchodząc na salę kupuje się kartony z numerami jak poniżej (na ogół po 10 €). Można ich kupić kilka, co oczywiście daje poczucie zwiększania swych szans na wygraną.
Wszyscy zasiadają przy wielkich , biesiadnych wręcz stołach.
Na scenie wyeksponowane są nagrody do rozlosowania a pośrodku stoi stół przy którym losowane są numery. Żetony od 1 do 90 wrzucane są do miski, naczynia lub innego tygielka i wyciągane pojedynczo.
Każdy numer ogłaszany jest wszem i wobec i uczestnicy sprawdzają swe numery na kartonach. Jeśli maja dany numer na swym kartonie, kładą na nim kolorowy plastikowy na ogol żeton.
Każdy karton ma trzy części. Jeśli wszystkie numery z danej części zostaną wylosowane, to jest to tzw pełny karton i wybraniec losu musi krzyczeć jak najgłośniej, aby go zauważono. Gra zostaje wstrzymana. Jeden z organizatorów podchodzi z mikrofonem i dla sprawdzenia odczytuje publicznie wszystkie numery. Jeśli wszystko się zgadza, szczęśliwiec dostaje kupon na odbiór wygranej po zakończeniu wszystkich partii.
Stali bywalcy loterii posiadają specjalne żetony z otoczką z metalu i specjalną zbieraczkę z magnesem |
Od czasu do czasu dla odmiany wystarczy mieć wszystkie cyferki z jednego rządku, co jest oczywiście prostsze, wiec i nagroda skromniejsza. Taka mała partia nazywa się u nas quine. Na zakończenie rozlosowywana jest super nagroda, najpokaźniejsza. A na zupełne zakończenie rozlosowywana jest jeszcze tzw consolante, czyli nagroda pocieszenia.
*************
Wszystkie powyższe zdjęcia zrobiłam dziś popołudniu na niewielkiej rifle w okolicznej miejscowości Trouillas. Nagrodami były tylko i wyłącznie jadalne produkty regionalne.
Niestety nic nie wygraliśmy, a że na rifle chodzimy raz do roku, więc na następną szansę wygrania np sześciokilogramowej szynki serrano trzeba będzie trochę poczekać :)
"Brodacz z Roussillon", czyli chleb z "brodatej" pszenicy - produkt regionalny Roussillon
Nasze plany wycieczkowe na dziś spaliły na panewce, choć niezależnie od nas.
Wracając w południe przejeżdżaliśmy przez małą miejscowość niedaleko Perpignan (ok 23 km), Ille-sur-Têt i trafiliśmy przypadkiem na prawdziwa perełkę - piekarnio-cukiernię z produktami regionalnymi o nazwie Boulangerie du Couvent.
Mój Ślubny Rycerz przypomniał sobie, że jakiś czas temu słyszał iż to właśnie w tej piekarni wypieka się tradycyjny chleb o nazwie "Le Barbu de Roussillon" (Brodacz z Roussillon). Oczywiście zatrzymaliśmy sie od razu, żeby sprawdzić co to takiego.
tradycyjne wyroby |
Kilkanaście lat temu pewien młynarz z Cucugnan w sąsiednim departamencie Aude - pasjonat starych odmian, trafił na kilkanaście ziaren odmiany pszenicy o nazwie blé barbu, czyli pszenica brodata. Nazywano ją tak bo każde ziarenko kłosa zdobił włosek jak wąs, stąd skojarzenie z brodą.
Jej produkcję zarzucono pod koniec XIX wieku, gdy pojawiły się odmiany bardziej rentowne.
Młynarz z Cucugnan przez parę lat eksperymentował, by uzyskać większą ilość starodawnego ziarna, aż w końcu inny pasjonat, rolnik z Pia w naszym departamencie Pireneje Wschodnie, mógł zasiać 5 hektarów .
a oto i dwa "brodacze" podłużne |
z odpowiednim opisem |
Cała produkcja mąki otrzymanej z owej brodatej pszenicy zostaje dostarczona innemu pasjonatowi, a jest nim Henri Poch z Ille-sur-Têt. Znany piekarz i cukiernik tradycyjnych produktów z Roussillon zaangażował się wraz z małżonką całym sercem w produkcję dwóch starodawnych rodzajów chleba. Jeden jest okrągły, a drugi podłużny. Skórka jest chrupiąca, miąższ miękki i wilgotny.
Stary budynek klasztorny znajduje sie na uboczu wioski, a mimo to klienci tłumnie ściągają do piekarni.
Zakupiliśmy oczywiscie bochenek i czym predzej ruszyliśmy do domu, by go spróbować (kosztowało mnie to trochę silnej woli, by dać dziecku dobry przykład i nie zjeść połowy bochenka już w drodze:)
zdobyty "brodacz" opakowany |
i w całej krasie |
grube pajdy "brodacza", szkoda że nie widać na zdjęciu zapachu |
Pachniał po prostu bosko, a jaki był dobry! Został tylko malutki kawałek. Pewnie nie raz jeszcze zboczymy z drogi, żeby moc zjeść takie cudo.
No i przypadkiem dowiedziałam się, ze w starym klasztorze, gdzie mieści się piekarnia, właściciele zagospodarowali trzy pokoje gościnne (chambres d'hôtes), więc gdyby ktoś przypadkiem tamtędy przejeżdżał wakacyjną porą, to można się zatrzymać na noc i oczywiście pojeść "brodatego chleba" do woli...
sobota, 29 grudnia 2012
Festa de la Llum, czyli Święto Światła w naszej południowej Arkadii
Już po raz czwarty z rzędu wioska nasza
celebrowała Święto Światła. O ile istniejące w hiszpańskiej Katalonii Święta
Światła obchodzone są w drugiej połowie lutego, o tyle nasze skromne Święto
Światła obchodzone jest miedzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, w noc pełni
Księżyca. W tym roku wypadło to akurat 28 grudnia. Wróciliśmy więc z naszych
wojaży na czas do domu, aby wziąć udział w tym magicznym misterium światła.
Suche konary winorośli gotowe do ogrzewania uczestników na placu przed Kościołem |
Grzejemy na całego :) |
Jeśli po grzanym winie i "płonącym rumie" komuś było jeszcze zimno... |
Sama impreza przypomina festyn średniowieczny, z muzykami, spektaklami ulicznymi, sztucznymi ogniami i najważniejszym punktem programu, wypuszczeniem latarni niebiańskich, które rozświetlają nocne niebo nad nasza południową Arkadią.
Napis FESTA LLUM utworzony z lampek oliwnych w skorupkach ślimaków umocowanych na średniowiecznym murze |
Lampka oliwna w skorupce ślimaka, czyli tzw cargol lumineux |
Średniowieczny mur rozświetlony lampkami oliwnymi |
Publiczność dopisała, jako że lokalna gazeta
i radio wspomniały o imprezie
organizowanej przez wolontariuszy z lokalnego Foyer Rural (odpowiednik
Wiejskiego Domu Kultury). Tradycyjną
muzykę można było usłyszeć w wykonaniu grupy Rambalèti (akordeon, flet, kobza,
bębny).
Czarownica, symbol naszej wioski |
Magiczny krąg świetlny na największym placu |
Procesja światełek od placyku do placyku w najstarszej części wioski |
Teatr cieni i spektakl muzyczno-wizualny na jednym z placyków najstarszej części |
Bajecznica na jednym z balkonów opowiadająca baśń o człowieku, który nie chciał widzieć piękna świata |
Koncert muzyki dawnej i pokaz żonglerów |
Zakończenie koncertu pokazem sztucznych ogni |
Sztuczne ognie raz jeszcze |
Na koniec każdy mógł spróbować oferowanej przez organizatorów zupy
cebulowej, zupy z dynii lub minestrone. Na słodko zaś proponowano grzane wino
(choc wieczorem bylo +12°C), kakao i cremat (płonący napój na bazie rumu). Co głodniejsi zaś mogli pójść do lokalnego
sklepiku na szaszłyki lub kupić pizzę w « pizzerii na kołach ».
Misterium przygotowywania "płonącego rumu" czyli cremat (mistrz ceremonii w szlafmycy :) |
A oto kilka ujęć z najbardziej wzruszającego momentu, gdy ulatywały w gore "latarnie niebiańskie". Chyba nigdy nie widziałam czegoś tak poruszającego i ulotnego :)
Rozświetlony kościół i Plac Górny |
Odpalanie pierwszych latarni |
Tuz przed odlotem światełek |
Poleciały |
Niesamowite, jak wysoko i długo.... |
Było je widać jeszcze długo... |
piątek, 28 grudnia 2012
Święta poza domem, czyli Narodzenie Boże na statku
Miał być śnieg i mróz, a było prawie
wiosennie i troszkę deszczowo. W tym roku po raz pierwszy „popełniłam”
odstępstwo od tradycji i pojechaliśmy w okresie świątecznym na czterodniowy
rejs po Renie.
Miało to oczywiście swoje plusy i minusy i w
tej chwili nie potrafię jeszcze określić czy były to pierwsze i ostatnie święta
Bożego Narodzenia poza domem, czy tylko pierwsze i może nieostatnie.
Statek Leonardo da Vinci został wybudowany w 2003 roku w stoczni w Namur (Belgia) |
Plusem było oczywiście odkrycie czegoś
nowego, co chciałam obejrzeć już od jakiegoś czasu (w tym akurat przypadku
bożonarodzeniowy jarmark w Sztrasburgu i popłyniecie „romantycznym” odcinkiem
Renu)
Bożonarodzeniowy jarmark w Sztrasburgu - przepych stoiska z bombkami |
Udekorowany świątecznie statek tuz przed Wigilią, Boppard, Niemcy |
Minusem był oczywiście brak świątecznej,
domowej atmosfery przygotowań i samego opłatka, tradycyjnych dań i deserów. Uroczysta atmosfera była, ale zupełnie inna.
Życzenia wigilijne Kapitana i załogi |
Spodziewałam się ze większość pasażerów
będzie w „kwiecie wieku” (lub plus), a tymczasem średnią wiekową wyraźnie
obniżyło kilka rodzin z dziećmi. W każdym razie ich obecność spowodowała wizytę
Mikołaja podczas kolacji wigilijnej. Atmosfera była od razu weselsza i na luzie.
Mikołaj rozdający słodycze |
Pogoda była wyjątkowa i choć dwa tygodnie
wcześniej trzaskał mróz i sypał śnieg, to podczas naszego pobytu śladu po nich
już nie było.
************
Wszystkim bardzo ciepło dziękuję za życzenia świąteczne.
Mam nadzieje, ze Wasze Święta minęły w zdrowiu i spokoju.
***
***
- Więcej o rejsie można przeczytać we wpisie z 22 stycznia 2013 : kliknij tu.
- A o gastronomii na statku we wpisie z 23 stycznia 2013 : kliknij tu.
środa, 19 grudnia 2012
Moje choinki domowo-biurowe
W komentarzu pod moim wczorajszym wpisie o "książkowej" choince Joasia (Siedlisko Pod Lipami) zapytała mnie o moją domową choinkę.
A ja w tym roku nie mam domowej choinki, bo święta spędzimy na wyjeździe (pierwsze święta nie-w domu).
Nie mogłam jednak pozostać tak zupełnie bez przyjemności ubierania i dekorowania, więc przytachałam choinkę (sztuczną) do biura już na początku grudnia. Rozesłałam wici wśród kolegów i koleżanek i wspólnymi silami udekorowaliśmy ją. Nawet cukierki z Polski na niej powiesiliśmy.
Nie jest prawdziwa, ale mimo to bardzo nam się podoba. Niektórzy przychodzili z innych pięter, żeby ją obejrzeć :)
Znalazłam jednak w komputerze zdjęcie skromnej choinki jaką mieliśmy w zeszłym roku w mej Południowej Arkadii.
Dużo było przygotowań, gotowania, sprzątania i zdobywania polskich lub polsko-podobnych produktów do tradycyjnych dan. Było nas pięcioro (tyleż osób, co i kotów:)
A z kupnem choinki było nieco kłopotu, bo uparłam się na prawdziwą, a w Roussillon nie jest ten zwyczaj zbyt rozpowszechniony. Sztuczne łatwo znaleźć w każdym supermarkecie, ale po prawdziwą musieliśmy pojechać w góry z 70-80 km.
Nie była to może proporcjonalna choinka jak z bajki, ale była Nasza i Niepowtarzalna. Koty ją oglądały jak jakieś cudo. Bawiły się w chowanego za złotym materiałem , który okrywał taboret ze stojącą na nim choinką. Nie wiem jakim cudem jej nie wywróciły, a bombek straciliśmy tylko trzy.
A ja w tym roku nie mam domowej choinki, bo święta spędzimy na wyjeździe (pierwsze święta nie-w domu).
Nie mogłam jednak pozostać tak zupełnie bez przyjemności ubierania i dekorowania, więc przytachałam choinkę (sztuczną) do biura już na początku grudnia. Rozesłałam wici wśród kolegów i koleżanek i wspólnymi silami udekorowaliśmy ją. Nawet cukierki z Polski na niej powiesiliśmy.
Nie jest prawdziwa, ale mimo to bardzo nam się podoba. Niektórzy przychodzili z innych pięter, żeby ją obejrzeć :)
Biurowa choinka 2012 w mej Północnej Arkadii |
Znalazłam jednak w komputerze zdjęcie skromnej choinki jaką mieliśmy w zeszłym roku w mej Południowej Arkadii.
Dużo było przygotowań, gotowania, sprzątania i zdobywania polskich lub polsko-podobnych produktów do tradycyjnych dan. Było nas pięcioro (tyleż osób, co i kotów:)
A z kupnem choinki było nieco kłopotu, bo uparłam się na prawdziwą, a w Roussillon nie jest ten zwyczaj zbyt rozpowszechniony. Sztuczne łatwo znaleźć w każdym supermarkecie, ale po prawdziwą musieliśmy pojechać w góry z 70-80 km.
Nie była to może proporcjonalna choinka jak z bajki, ale była Nasza i Niepowtarzalna. Koty ją oglądały jak jakieś cudo. Bawiły się w chowanego za złotym materiałem , który okrywał taboret ze stojącą na nim choinką. Nie wiem jakim cudem jej nie wywróciły, a bombek straciliśmy tylko trzy.
Domowa choinka 2011 w mej Południowej Arkadii |
Subskrybuj:
Posty (Atom)