W niedzielę byłam po raz
pierwszy na Targach Książki w Brukseli. W stolicy Belgii pracuję (w tygodniu)
już od 2010 roku, ale rzadkością jest, bym zostawała tutaj na
weekend. Na ogół wracam bowiem do rodziny do Francji, Polski lub jedziemy razem jeszcze gdzie
indziej.
Tak więc pomimo mej miłości do książek i czytania, Targi w Brukseli były mi do tej
pory obce. Jedyne jakie znałam to te w Paryżu i w Warszawie.
W zasadzie
podziękować powinnam synowi, który przyjechał spędzić ze mną w Brukseli swe
ferie zimowe (i przede wszystkim uczyć się do matury), bo
to z powodu jego pobytu zostałam na miejscu.
Edycja 2018
Targi trwały w tym roku
cztery dni (22-25/02/2018), o jeden mniej niż rok temu.
Organizatorzy podliczyli już, że odwiedziło je 70 tysięcy osób, w tym
aż 8 tysięcy młodzieży. Nic dziwnego, tym bardziej, że trzeci rok z rzędu wejściówka była darmowa.
Wystarczyło się zarejestrować na stronie internetowej lub przed wejściem.
W czwartek i piątek pracowałam, a w sobotę mieliśmy już inne plany.
Niedziela była więc ostatnim dniem na udanie się do kompleksu wystawowego
Tour&Taxi, gdzie odbywają się wszelkie tego
typu imprezy w Brukseli.
Fot. Nika Vigo |
Dojazd nie jest
najwygodniejszy, bo albo trzeba się udać metrem + spory
kawałek pieszo, albo autobusami, czy tramwajem. W każdym razie z
mojego brukselskiego mieszkania do terenów wystawowych nie mam zbyt dobrego połączenia.
Biorąc pod uwagę, że w niedziele
autobusy jeżdżą rzadziej, wybraliśmy wersję dojazdu metrem. Mroźne, a nawet wyjątkowo mroźne - jak na Brukselę – powietrze,
zmotywowało nas do przyśpieszenia marszu i w sumie całkiem szybko dotarliśmy na miejsce.
Oczywiście teren wystawowy wyposażony jest w obszerny parking zewnętrzny, więc nie ma
problemu z dojazdem dla zmotoryzowanych.
Stare, ceglane
budynki przemysłowe stanowiły tło Targów Książki, które rozgościły się na powierzchni
czterech wielkich hal. Było dość tłocznie, bo w końcu niedzielne
popołudnie to również okazja do rodzinnych wyjść z dziećmi, a na
Targach nie brakowało stoisk z literatura dziecięcą.
Tuż przy wejściu do pierwszej
hali trudno nie zauważyć ogromnej Wieży Babel przypominającej z daleka choinkę, a zbudowanej z książek.
Przechadzając się wśród stoisk,
mijamy kolejno działy komiksów, literatury afrykańskiej,
europejskiej, kryminałów, wydawnictwa Unii Europejskiej, zdrowego stylu życia. Wszystko widzi
mi się przemieszane, bo nie chodzę według ustalonego
planu, tylko przechadzam się szukając momentów,
gdzie falujący tłum robi trochę wolnej przestrzeni.
Goście
W pewnym
momencie trafiam na półkę z polskimi książkami. To
Instytut Polski wraz z innymi przedstawicielami państw Grupy
Wyszehradzkiej, prezentuje namiastkę polskiej literatury. Robię zdjęcia tym kilku
półkom, bo to jednak nasze i nawet taki mały polski akcent
sprawia mi przyjemność. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że przeszkadzam
chyba osobom robiącym sobie zdjęcia na tle polskiego stoiska. Usuwam się nieco i widzę, jak dwie
kobiety fotografują się z Grażyną Plebanek,
polską pisarką mieszkającą w Brukseli. Nie znam jej osobiście, ale rozpoznałam od razu dzięki zdjęciom krążącym w
Internecie. W końcu nie tak wielu jest polskich pisarzy w Brukseli, więc są łatwo
rozpoznawalni wśród mieszkających i pracujących tu Polaków.
Pstrykam i ja zdjęcie całej trójce i ruszam dalej, bo nie jestem łowczynią autografów.
Idziemy dalej
ku stoiskom z literaturą francuskich wydawnictw. Gdy tylko gdzieś stoi kolejka i
robi się tłoczno, oznacza to seans podpisywania książek w toku.
Największa kolejka jest oczywiście na stoisku wydawnictwa Albin
Michel. To tam podpisuje swe książki mieszkająca w Paryżu od lat,
najbardziej chyba sławna belgijska pisarka, Amélie Nothombe. Łatwo ją rozpoznać po czarnym
stroju i ogromnym kapeluszu z szerokim rondem. To jej znak rozpoznawczy. Taki
ma właśnie styl. Czytałam kilka jej książek, a teraz właśnie wyszła jej najnowsza
powieść , zatytułowana " Frappe-toi le coeur". Ludzie stoją
cierpliwie w kolejce ściskając swój
egzemplarz. Każdy podchodzi i wymienia kilka
zdań z pisarką. Ta zaś wcale
się nie śpieszy.
To nie praca na akord. Powoli podpisuje książkę, uważnie słucha
swego czytelnika, popija szampana. Niektórzy proszą ją o
wspólne selfie. Ci, którzy nie stoją w
kolejce, fotografują pisarkę przy pracy. Ja też zrobiłam
kilka zdjęć.
Kontynuujemy swe wędrówki
wśród stoisk. Szukam wydawnictw poświęconych
gastronomii, ale tych nie znajdują. Gdzie
nie gdzie tylko widać książki poświęcone
gotowaniu. Oglądam właśnie książkę o
wykorzystaniu obierek, gdy słyszę nagle
polskie "cześć" wypowiedziane z
cudzoziemskim akcentem. To portugalski tłumacz
konferencyjny, którego spotykam niekiedy służbowo. Najwyraźniej i
w Brukseli zaczynam być już
zadomowiona, skoro spotykam znajomych w takich miejscach.
Kierujemy się już powoli
ku wyjściu, gdy trafiam na stoisko Wydawnictwa Alain
Bargain. Jest ono zastawione dziesiątkami
kryminałów o podobnej szacie
graficznej. To bretońskie wydawnictwo publikujące
lokalnych autorów, a jego cechą
charakterystyczną jest fakt, że akcje
książek rozgrywają się na
miejscu w Bretanii i tylko niekiedy poza nią. Znam
to wydawnictwo sprzed lat, gdy jeździłam jeszcze
często do południowej
Bretanii do posiadanego wówczas domku nad Atlantykiem. Rozmawiam kilka minut z
obecnymi na miejscu autorami i kupują
ostatecznie dwie książki: jedna rozgrywa się w
Nantes, a druga nietypowo, bo w Paryżu. I
niech nikt się nie ośmieli
twierdzić, że
Nantes to nie Bretania, bo jej mieszkańcy wiedzą
lepiej, a oni uważają się za
Bretończyków i basta.
Do barów i kawiarenek nie zaglądamy,
bo pojechaliśmy na Targi po obiedzie. Do
toalety jednak próbowałam pójść, ale
znalazłam tylko jedną, a kolejka
była do niej
bardzo długa. Zresztą jak
zawsze do damskiej toalety. Niech mi ktoś
wreszcie wytłumaczy, dlaczego kobiety
zawsze muszą swoje odstać w
kolejce, a mężczyźni idą sobie
od razu. Czy to takie trudne zrobić 15
kabin dla pań i 5 dla Panow? Dlaczego nikt
na to nie wpadnie i upierają się przy
tylu samych toaletach i dla jednych i dla drugich.
No, ale już wracam
do tematu, bo nie o toaletach chciałam tu
przecież pisać.
Na Targach było kilka
osobnych sal, gdzie odbywały się
prelekcje. Program był dość
bogaty, choć oczywiście większość
autorów belgijskich była mi nieznana. W zasadzie z
Belgów znałam tylko wspomniana już Amélie
Nothombe i autora przeczytanej w tym miesiącu książeczki
"Zinc" (Cynk) autorstwa Davida Van Reybrouck'a (Nagroda Europejska
2017)
Natomiast wśród
innych gości belgijskich targów zauważyłam
bardzo znaną francuską powieściopisarkę Katherine
Pancol (pisałam o niej na blogu już kiedyś).
Zauważyłam też
nazwiska innych Francuzów: Anny Duperey i Vincenta Perez'a znanych z ekranów
kinowych i telewizyjnych. Najwidoczniej i oni w pewnym momencie zdecydowali się chwycić za
pióra i stąd ich obecność na
Targach. Ale nie zauważyłam ich
osobiście w momencie naszej wizyty.
Ostatecznie po niemalże
trzech godzinach opuszczamy Tour&Taxi i ruszamy do domu.
Tuż nad
drzwiami wyjściowymi widnieje zaproszenie
na przyszłoroczną, 50-tą edycję Targów
Książki w Brukseli, która odbędzie się od 14
do 17 lutego 2019 roku.
Kto z was miałby
ochotę się wybrać?
Bruksela, 26 lutego 2018
*****
Jeszcze kilka zdjęć
Jeszcze kilka zdjęć
Grażyna Plebanek (pośrodku) podczas pozowania do zdjęć ze swymi czytelniczkami. |
Fot. Nika Vigo
Fot. Nika Vigo |
Fot. Nika Vigo |
Jedno z obficiej zaopatrzonych stoisk Fot. Nika Vigo |
Moje "wielkie" zakupy Fot. Nika Vigo |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz