niedziela, 5 maja 2013

Na sobotnim rynku w Bretenoux …. czyli na głębokiej francuskiej prowincji


Rynek na Placu Konsulów w Bretenoux (46) 



    W drodze z południa na północ Francji  zatrzymaliśmy się wczoraj w południe na wiejskim rynku w Bretenoux na północy departamentu 46, czyli LOT (region Midi-Pyrénées). 

    W zasadzie to nie taki wiejski rynek, bo Bretenoux liczy sobie 8,7 tysiąca mieszkańców i jest siedziba kantonu, wiec i rynek jest pokaźny. Pisząc wiejski miałam na myśli tylko jego charakter, bo większość sprzedawców to miejscowi hodowcy i ogrodnicy. Było oczywiście parę stoisk z ubraniami i torebkami, ale nikły one wśród tych z lokalnymi wędlinami, warzywami, owocami, serami, kwiatami i sadzonkami…



Większość stoisk skupiona była na ichniejszym Rynku Starego Miasta, który nosi nazwę Placu Konsulów. Śliczne średniowieczne domy dopełniały bukolicznego obrazka.











Dałam się skusić na zakup koszyka wiklinowego od lokalnego rzemieślnika, bo już od dawna szukałam czegoś w tym stylu, a nie miałam ochoty na kupowanie pierwszego lepszego… Ten mi bardzo przypadł do gustu, bo jest nietypowy  pod względem kolorystyki.

Zakup mojego koszyka


A to koszyki, których nie zakupiłam

Zakupiliśmy też chleb na zakwasie wypiekany na fermie. Pachniał smakowicie. Skórkę miał chrupiącą, a środek mięsisty , dość ciemny. Do tego  pęczek ogromnych rzodkiewek, które wielkością przypominają ogromne marchewki, ale kolor miały malinowy i smakują naprawdę jak małe rzodkiewki. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej odmiany. Było ich chyba 6 sztuk , a kosztowały raptem 1,80 €. Widocznie akurat jest na nie sezon.  Do tego dwa pomidorki, jedną  wieprzową kiełbaskę suszoną, troszkę „rillets de canard” (pasta do rozsmarowywania z kaczki), dwa plasterki kaczej szyi faszerowanej mięsem z kaczki i kaczą wątróbką. No i na  deser świeżutkie, pachnące już latem zrywane wczoraj lokalne truskawki (pewnie jeszcze ze szklarni, tyle ze lokalnej).






Krążyliśmy tak od stoiska do stoiska i samo wybieranie, kupowanie, rozmowy z producentami czy sprzedawcami było już przyjemnością sama w sobie.






Moj nowy koszyk szybko zapełnił się wiktuałami na piknik w południe… Prawdziwy piknik na trawie…

Z czasie zakupów pstrykałam trochę zdjęć pragnąc uchwycić urok tego mimo wszystko wiejskiego ryneczku….




Tu widać właśnie te ogromne rzodkiewki w kształcie marchewek....



 ******

Warto na dwóch pierwszych zdjęciach zwrócić uwagę na odstępy miedzy domami na placyku. Specjalnie je tak budowano w średniowieczu, żeby w razie pożaru ogień nie przenosił się zbyt szybko na sąsiednie budowle…

2 komentarze:

  1. Fantastyczne miejsce, Niko. Aż Ci zazdroszczę. Uwielbiam być w takich miejscach podczas moim podróży zagranicznych. Na szczęście podobny placyk mam koło swojego domu. Drżę, żeby nie zastąpił go jakiś market...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby nie, bo taki ryneczek pod bokiem to super sprawa :)

      Usuń