Kilka dni temu pisałam o sobotnim wieczorze w Banyuls-sur-Mer, które by można uznać za koniec świata (a przynajmniej za koniec Francji w tej jej części), ale to był "koniec świata" nad morzem.
Następnego dnia, sądząc naiwnie iż uciekniemy przed upałem, wybraliśmy się "na górski koniec świata". Ta część departamentu zwana jest Haut Vallespir i ogranicza się do doliny rzeki Tech (nic wspólnego z technika :)
Była to tylko mała przejażdżka dla przyjemności, wiec z powodu ograniczeń czasowych i wysokich temperatur, tym razem nie zajrzeliśmy do górnej części miejscowości, czyli do Fortu Vaubana zwanego Lagarde. No i tym bardziej, nie wybraliśmy się na pobliski szczyt, skąd wypływa Tech , Pic de Costabonne - 2465 m ! :))
Trochę serpentyn i tuneli górskich po drodze było...
Tuż obok znajdowała się jedna z bram prowadzących do Starego Miasta z uroczymi uliczkami i zaułkami...
Renomowany rzeźnik i wytwórca tradycyjnych lokalnych wędlin. W drzwiach metalowe łańcuchy tworzące pejzaż i broniące wstępu do środka muchom.
Na murze znak "cechowy"... :)
W wielu miejscach widać było więcej tego typu łańcuchowych zasłonek ...
Nie zabrakło też innej specjalnosci regionalnej - espadryli... Te paski są typowym znakiem rozpoznawczym tego regionu... (produkcja płótna nieopodal, w St-Laurent-de-la Cerdagne).
Bardzo dobra jakość...
Na "górskim końcu świata" ceny w restauracjach nie są zbyt wygórowane... , nawet nieco niższe niż w miejscowościach nadmorskich...
Spójrzcie na ten budynek, to wszystko jest tylko namalowane.... W tej bocznej fasadzie nie było tak naprawdę żadnego okna :)
Kapliczka Świętego Justa i Ruffina
W południe zaczęliśmy szukać ocienionego tarasu, gdzie można by spokojnie zjeść posiłek przed powrotem na niziny :)
Wybraliśmy restaurację "Ausseil" i jej letni zestaw lunchowy za 16,90 € (przystawka, danie główne i deser).
Przystawki : szynka serrano z kulkami melona oraz tzw. trio des verrines, czyli trzy szklaneczki z zupą gazpacho, papryką pieczoną z anchois i sałatką ogórkowo-pomidorową z serem feta i oliwką.
Na danie główne oboje wybraliśmy ulubione confit de canard (udka kacze pieczone w głębokim tłuszczu, delicja :) . Do tego pieczone ziemniaki z czosnkiem i ziołami i kilkoma kawałeczkami jabłek pieczonych w winie. Bardzo smaczne połączenie z tymi jabłuszkami...
Deser to baba au rhum (poprosiliśmy bez bitej śmietany i ozdobników) oraz galaretka z białym serkiem i przecierem w czerwonych owoców.
Nie był to żaden zestaw specjałów lokalnych, tylko "letni", więc potrawy różne.
Napoje płatne dodatkowo, ale niezbyt drogie.
W tej samej restauracji były też zestawy i potrawy typowo lokalne dla osób pragnących odkryć miejscowe specjały. W sumie adres do polecenia, tym bardziej że obsługa szybka i sympatyczna.
*****
Na tym zakończyła się nasza niedzielna "wyprawa" i pora była wracać.
Na koniec krótki filmik z tańcem contrepas pod platanami ...
Buszuj, buszuj ;o) Chętnie sobie urlopek przedłużę...:o)
OdpowiedzUsuńAch, choc cierpie niestety na lek wysokosci, to tesknie za tymi serpentyniastymi drogami:) A espadryle sa przepiekne! Jedzonko (oczywiscie) wglada wysmienicie! :)
OdpowiedzUsuńMilego weekendu:)
Uliczki czarujące i dziekuję za video relację. W ten sposób ten skrawek "na żywo" dociera podwójnie:)
OdpowiedzUsuńFantastycznie! Tromp l'oeil absolutnie genialne!
OdpowiedzUsuńUściski
Asia
Mimo, że mięsa unikam to ta mozaika z restauracji wywołała u mnie pozytywne wibracje. Świetne kolory.
OdpowiedzUsuń