Jakoś nie mogłam zapamiętać nazwy tej typowej, tradycyjnej belgijskiej specjalności.
Już od dawna, a dokładniej od dwóch i pół roku, kiedy to zaczęłam pracować w Brukseli, słyszałam o słodyczach w kształcie stożka, wyrabianych przez nielicznych belgijskich cukierników. Jakoś nigdy nie miałam jednak okazji ich skosztować (muszę przyznać, że sklepy ze słodyczami i czekoladkami staram się omijać szerokim łukiem z przyczyn oczywistych :)). Inna sprawa, że nie można ich kupić byle gdzie, a jedynie w wybranych miejscach. A dlaczego? Przyczyny są według mnie głównie dwie: po pierwsze mało jest firm produkujących te łakocie, a druga to fakt, że nie można ich długo przechowywać.
Normalnie proces produkcji cuberdons trwa około tygodnia, a spożyć je należy w ciągu maximum 8 tygodni.
Cóż to takiego te cuberdons? Na wygląd jest to galaretka owocowa w kształcie stożków o wysokości około 2.5 cm. Wyrabiane są na bazie gumy arabskiej, cukru i naturalnych aromatów owocowych. Formy wysypuje się amidonem i wlany tam syrop zastyga w kształcie stożków. Im dłużej czekać, tym gęstsze robi się wnętrze.
Dokładna receptura jest tajemnicą, do której dostęp ma grono nielicznych specjalistów cukierników. Podśmiewują się oni, że sposób wyrabiania cuberdons jest najbardziej strzeżonym sekretem Królestwa Belgii.
Na nic mi się zdało omijanie szerokim łukiem sklepów ze słodyczami, bo niebezpieczeństwo nadeszło z najbardziej nieoczekiwanej strony. Po prostu jedna z prestiżowych firm, Cuberdons Leopold, sprzedaje swe tradycyjne produkty w…. księgarni. Są jak najbardziej ekologiczne i proponują oni tylko jeden, tradycyjny smak malinowy. Widząc je na półce w towarzystwie książek, pomyślałam, iż trochę wstyd spędzić dwa i pól roku w jakimś kraju i nie znać nawet smaku tradycyjnego wyrobu. To tak jakby jakiś obcokrajowiec mieszkał w Polsce dwa i pół roku i nigdy nie miał w ustach krówki-ciągutki…
Rozważywszy to wszystko, zdecydowałam więc , że zakupię próbkę czyli najmniejsze opakowanie i zawiozę ją małżonkowi. Oczywiście sama też przy tym ich skosztowałam.
Smak jest owocowy, choć gdybym miała zgadywać, to pewnie bym myślała, że to raczej fiołki, a nie maliny :) Natomiast bardzo mi przypadła do gustu konsystencja. Lekka cukrowa skorupka, a w środku gęsty żel … Naprawdę świetne. Jak to dobrze, że nie da rady ich dużo zjeść. :) Są naprawdę bardzo słodkie.
No i teraz już przepadło! Będę chciała popróbować od czasu innego smaku. A jest ich ponad trzydzieści na rynku !!!
I pewnie zacznę je okazyjnie kupować w prezencie dla cudzoziemców (tzn. nie-Belgów :)), bo jest to wyrób naprawdę bardzo mało znany poza granicami tego kraju , choć w samej Belgii podobno od kilku lat jest coraz bardzie na topie i „trendy”:)
Skąd się wzięła nazwa cuberdons? Znalazłam na ten temat kilka możliwych wyjaśnień.
Jako, że krąży legenda, iż recepturę opracował ponad 150 lat temu pewien kleryk mieszkający w okolicach Brugii, można by przyjąć wyjaśnienie o pochodzeniu nazwy od „conne de clergé” (stożek kleryka).
Inne wyjaśnienie odwołuje się do flamandzkiego słowa „kuper” (stożek). Ale co śmieszne, cuberdons, to nazwa francuska tego smakołyku, bo Flamandowie nazywają go „nozeke” (nosek)
Jeszcze inne wyjaśnienia odnoszą się do wyrażenia „cul de bourdon” (odwłok trzmiela).
Jak widać wersji jest wiele.
Gdy po raz pierwszy przeczytałam, że cuberdons robi się na bazie gumy arabskiej, przypomniał mi się od razu klej szkolny o tej właśnie nazwie :) i trochę mnie to prawdę mówiąc zmroziło…. Zaczęłam więc szukać dodatkowych informacji, bo jakoś wierzyć mi się nie chciało, że to ta sama guma.
No i okazuje się , że zastosowania gumy arabskiej mogą być różnorakie. Ta do wyrobu cuberdons jest sproszkowana i pochodzi z Afryki (90% produkcji to wydzielina akacji senegalskiej, ale można ją otrzymać z 900 gatunków drzew z rodziny akacjowatych rosnących głównie w Senegalu, Czadzie, Mali, krajach Magrebu, Egipcie i Sudanie).
Guma arabska, czyli po łacinie Gummi arabicum lub Gummi Acaciae, jest wielocząsteczkowym węglowodanem wyszczególnionym w polskim urzędowym spisie dozwolonych substancji dodatkowych (kod europejski to E414). Może ona być stosowana w przemyśle spożywczym bez ograniczeń. Nie ma szczególnego smaku i jest bezwonna. Rozpuszcza się w wodzie.
Służy np. do wyrobu drażetek czy słodyczy takich jak tureckie loukoums (typowe tureckie galaretki posypane cukrem pudrem). Jest też używana jako emulgator w przemyśle spożywczym.
Podobno już nawet starożytni Egipcjanie używali gumy arabskiej do wyrobu kosmetyków i do …. mumifikacji!
No, ta informacja przekonała mnie już ostatecznie o nieszkodliwości gumy arabskiej w spożyciu….
Wiadomo bowiem, ze mumie świetnie się przechowały, czyli guma arabska musiała im wyjść na zdrowie :)
Dziś rano wracając z Paryża zajrzałam specjalnie na dworcu Midi do sklepu Belgique Gourmande (na szczęście był jeszcze zamknięty), i pstryknęłam zdjęcie, żeby móć pokazać, że istnieją inne kolory i smaki opisywanych tu couberdons.
-----------------------
-----------------------
A tu filmik na youtube o tym jak się je przygotowuje ...
Pożarłabym wszystko :D
OdpowiedzUsuńTrès intéressant! en plus c'est délicieux et original; c'est vrai qu'il y a une petite ressemblance avec la texture du loukoum
OdpowiedzUsuńKusisz tymi słodkościami niemożliwie!
OdpowiedzUsuńAle będę dzielna. Nie na noc:-)))
A.
Bardzo ciekawy wpis. Nie znałam tego smakołyku.
OdpowiedzUsuńSmakołyk do najtańszych nie należy, ale jak wybiorę się kiedyś do Belgii to postaram się pamiętać i spróbować :)
OdpowiedzUsuńPS nie wiem czy to tylko u mnie, ale we wpisie jakieś pomieszanie czcionek się porobiło i troszkę to przeszkadza w czytaniu...
Pozdrawiam,
Melle Coccinelle :)
Znakomity wpis! najbardziej rozśmieszyło mnie to samo przekonywanie się-no bo przecież nie można mieszkać 2,5 roku w Belgii i nie spróbować...a wezmę dla męża...czego to człowiek nie wymyśli, żeby wytłumaczyć własne łakomstwo-zabrzmiało mi to bardzo swojsko! Dziękuję za wpis-nigdy o tych łakociach nie słyszałam, a w przyszłym tygodniu jadę na spotkanie z belgijską przyjaciółką do Genewy i może gdzieś je znajdę w Paryżu. Na pewno sprawi jej to przyjemność. A ja oczywiście też...dla towarzystwa...popróbuję...
OdpowiedzUsuńO mniam.... Tyle powiem.
OdpowiedzUsuńuh a mnie one jakoś nie podeszły
OdpowiedzUsuńw smaku przypominają mi gumę do żucia :)
ale przynajmniej raz warto spróbować
BONJOUr et merci pour tes infos écoute je viens de rentrer donc je repasse te voir et te lire plus tard bise
OdpowiedzUsuńNa pewno widziałam coś takiego w Polsce. Tylko gdzie?
OdpowiedzUsuńJuż wiem. :)
OdpowiedzUsuńhttp://retailnet.pl/2012/07/03/mount-blanc-plany-otwarcia-lokali-w-centrach-handlowych/
Ja jako ogromny lasuch pojde twoim sladem! mowiac szczerze ten temat jak to sie w Polsce mowi w przenosni " z ust mi wyjelas", wlasnie przygotowuje posta o belgijskich lakociach, mniammm; a w ogole to pozdrawiam, dawno tu u ciebie nie bylam :) w Brukseli leje..... ): milego weekendu!
OdpowiedzUsuńMoja znajomość typowo belgijskich łakoci jest bardzo ograniczona i dopiero je odkrywam. Chętnie więc przeczytam twój tekst o nich jak już będzie gotowy... Tylko nie opisuj ich proszę zbyt zachęcająco, bo będę miała ochotę od razu je degustować:)
Usuń