Kość na przystawkę |
Zamarzyła mi sie kość na kolację... nie byle jaka tylko taka ze szpikiem, pieczona w piekarniku. Jeszcze do niedawna o czymś takim nawet nie słyszałam. Dla mnie kość ze szpikiem to albo kawalek cielęcej kości z ociupinką szpiku (np w osso bucco), albo dawne wspomnienie z dzieciństwa, gdy dziadek dał mi parę razy na chlebie ociupinkę szpiku z kości , na której ugotowany był rosół. Taka kość zarezerwowana była tylko dla dziadka i wyróżnieniem było jak dał jakiemuś wnukowi lub mnie (jedynej wnuczce) spróbować. Może nikt w rodzinie nie lubił szpiku i dlatego kość dostawała się dziadkowi? Nie pamiętam... Pozostało mi jednak wspomnienie czegoś szczególnego i będąc dorosłą zdarzało mi się czasem kupić malutką kostkę aby dodać ją do mięsa, na którym gotowałam wywar na zupę. Ale to już nie było to.
Tym razem jednak kość mnie po prostu zauroczyła. Gdy przedostatnim razem lądowałam w Tuluzie "wieczorową" porą, zatrzymaliśmy się po drodze do domu w znanej restauracji w małej miejscowości Castelnaudary, już na terenie Langwedocji, między Tuluzą i Carcassonne. Słynie ona ze znakomitego cassoulet, ale o samej miejscowości, restauracji i cassoulet napiszę może kiedy indziej.
Tym razem tematem jest bowiem KOŚĆ.
Owego wieczoru zamówiłam grzecznie talerz dla łakomczucha, czyli "asiette gourmande" (szaszłyk z kaczych serc, foie gras na ciepło i pieczoną pierś z kaczki). Wszystkiego niby po trochu, ale naprawdę trudno skończyć takie danie.
"Asiette gourmande", czyli talerz łakomczucha |
Obok siedziało trzech mieszkańców owej miejscowości, którzy przyszli specjalnie, żeby zjeść na kolację "os à moelle", czyli kość ze szpikiem. Coś tam negocjowali z kelnerem, że nie na przystawkę, tylko na danie główne, więc żeby z sałatą i ziemniaczkami... tyle niechcący usłyszałam, ale dopiero gdy po kilku minutach pojawił się kelner .... szczęka mi opadła z wrażenia !
To nie był okrągły, pięciocentymetrowy kawałek kości wołowej przecięty w poprzek... To była ogromna kość przecięta wzdłuż jakąś piłą tarczową .... czegoś takiego w życiu nie widziałam.
Owi koneserzy lokalnej kuchni tak się rozpływali w zachwytach nad swymi talerzami, że postanowiłam któregoś dnia też spróbować. Tamtego wieczoru już nawet na deser nie miałam siły, więc dodatkowe danie nie wchodziło nawet w grę. Przez parę dni jednak miałam przed oczyma ich delektowanie się i ochy i achy nad talerzami z kośćmi...
Na szczęście długo nie przyszło mi czekać, bo już w następnym tygodniu ponownie lądowałam w Tuluzie. Oczywiście musiałam , ale to koniecznie musiałam spróbować tej kości, bo przecież po nocach mi się śniła... Małżonek z rozbawieniem i z pobłażaniem powiedział, że proszę bardzo, ale on czegoś takiego nawet do ust nie weźmie. Nie to nie, ja tam nikogo zmuszać nie będę...
Zamówiłam więc "moją" kość jako przystawkę, a jako danie główne zwykłą sałatę zieloną z szynką serrano, bo już czułam, że potrzebna mi będzie jakaś sałata "dla równowagi". No i kieliszek czerwonego wina, bo taka kość ze szpikiem jest przecież tłusta...
No i dostałam ją.... Była piękna! Do tego tosty, delikatna sól z Guerandy (fleur de sel de Guerande), świeżo mielony pieprz i dobre czerwone wino.
Zjadłam powoli połówkę... była ogromna! W życiu nie widziałam tyle szpiku naraz! Przy drugiej zaczęłam już "wysiadać" i po prostu zjadłam tylko część. Za dużo, za tłusto, za ciężko....
Drugiej połówki już nie dałam rady skonsumować... |
Dałam sobie spokój. Szpik był bardzo dobry, ale chyba jeden tościk z łyżeczką szpiku byłby wystarczający. Te dwie kości wystarczyłyby na 8-10 osób. I to bez problemu.
Niesamowite! Jak ci faceci mogli wtedy tyle ich zjeść? Z żalem dałam sobie spokój z kością.
Na stół "wjechało" danie główne.... sałatka? Sałaty widać nie było spod szynki i parmezanu. Gdybym jadła tylko to, nie byłoby kłopotu, ale po mojej kości, nie miałam szans na skończenie takiej sałatki.
Sałata była - owszem - pod szynką :) |
Wnioski?
A) Nigdy więcej nie zamówię już żadnej kości ze szpikiem:) Przejadło mi się chyba na zawsze...
B) Jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie nam zjeść posiłek w tamtej okolicy, to na pewno nie zamówię dwóch rzeczy. Albo przystawkę, albo danie główne. Nigdy oba na raz, bo pęknę:) O deserze nawet nie wspomnę....
C) Od owej kolacji z kością zaczęłam jeść bardzo dietetycznie. Chyba odrzuca mnie od tłustego...
Ale nie żałuję swego eksperymentu, bo wszystko było świetne, tylko nie na mój rozmiar żołądka :)
Po prostu jedno doświadczenie więcej :)
A oto czym zajadał się mój małżonek... podpisuje się on pod moim punktem B prawą i lewą ręką :)
Sałata z "zimnymi nóżkami" na przystawkę. |
Confit de canard, czyli udko kacze smażone w głębokim tłuszczu. To danie główne. |
Aż zapytam mojego Ch. o tę kość! Czy jadł, czy zna i w ogóle, bo w końcu stamtąd pochodzi. Zaintrygowałaś mnie. ;) I przy okazji przypomniałam sobie, że dawno temu nie byłam w dobrej restauracji...
OdpowiedzUsuńUn régal! Pas l'os, non, de cela je ne saurais point manger! non, un régal le texte! écrit avec humour et force détails! Moi, même la salade noyée sous une montagne de jambon je n'aurais pas pu la finir : c'est énorme tout simplement...
OdpowiedzUsuńMais, je rajoute quelque chose, je fréquente assez souvent les restaurants, je n'ai JAMAIS vu d'os à moelle à la carte ! Photos superbes aussi
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Lison. Bardzo fajnie napisany tekst. Dodatkowo daję 10 punktów za odwagę. Ja bym chyba się nie odważyła :)
OdpowiedzUsuńtez jestem zawsze ciekawa smaków ale i tak uważam, że jesteś odważna:)
OdpowiedzUsuńwygląda niesamowicie, myślałam, że kuchnia francuska jest lekka i niezbyt tłusta a tu proszę:)
OdpowiedzUsuńdziękuję za odwiedziny, miło Cię widzieć!
To właśnie dlatego osoby o mojej zdolności gromadzenia tłuszczu powinny migrowac kiulinarnie raczej w południowe rejony Europy. Fantastycznie napisane, pięknie sfotografowane, aż slinka cieknie na te smakolyki! Zazdroszczę uczty :)
OdpowiedzUsuńCiesze się, ze podobał wam się opis mojej pantagruelicznej uczty:)
OdpowiedzUsuńTak, kuchnia francuska jest bardzo urozmaicona i parę cięższych specjałów tez się tam znajdzie :) No ale ta kość na długo pozostanie w mej pamięci:))
Przeszperałam cały test( znakomity!) z nadzieją, że znajdę gdzieś może nazwę restauracji. Jestem chyba w stanie zrobić nie wiem ile kilometrów, aby spróbować takich pyszności. Z reguły również zamykam oczy i degustuję różne ciekawe, nowe potrawy, choć nie zawsze, jak łatwo się domyślić, mi później smakują. Ale twoje kości wyglądają przepysznie...
OdpowiedzUsuńHolly, nazwa restauracji nie jest żadnym sekretem. Po prostu nie chciałam, żeby ktoś odebrał to jako jakąś zakamuflowaną reklamę:)
UsuńTo "Maison de Cassoulet" w Castelnaudary (www.maison de cassoulet.com), rzut beretem od Tuluzy:)
Mają oni też cztery takie restauracje w innych miejscowościach (Carcassone , Tuluza...), ale ta w Castelnaudary jest siedziba główną m bo tam powstaje cassoulet (i mają też hotel).
Pozdrawiam :)
Nika