wtorek, 22 stycznia 2013

Świąteczny rejs – odsłona pierwsza, czyli informacje ogólne



      Pisałam już pod koniec grudnia zeszłego roku, że wyjątkowo święta spędzaliśmy po raz pierwszy poza domem. Wybór mój padł na czterodniowy rejs po Renie romantycznym, zaczynający się i kończący w Sztrasburgu. Było to dla nas o tyle praktyczne, że zaokrętowanie i wyokrętowanie było wczesnym popołudniem, więc nie musieliśmy martwic się o dodatkowe noclegi przed i po. Po prostu przyjechaliśmy rano TGV z Paryża (train grande vitesse, czyli dosłownie „pociąg o dużej prędkości”), zostawiliśmy bagaże w przechowalni na dworcu i poszliśmy sobie na zwiedzanie starej części miasta, no i oczywiście trwającego ciągle wtedy jeszcze jarmarku bożonarodzeniowego.
W dniu wyjazdu zrobiliśmy podobnie, ale w odwrotnej kolejności.

         Było wyjątkowo ciepło (około 10°C), wiec naturalnie bez śniegu . Podobno był jakieś dwa tygodnie wcześniej i nawet mały mrozek tak z -8°C.  Jakoś nie dane mi było wtedy jeszcze zobaczyć śniegu tej zimy (dopiero przedwczoraj udało się).



Dekoracje świąteczne
na statku
     Śnieg wiec stopniał i sporo padało, więc poziom wody w Renie podniósł się na tyle, że statek nie mógł wpłynąć śluzami do samego Sztrasburga i musieliśmy się zaokrętować aż w Manheim dokąd zawieziono nas autokarami. Sama operacja zbiorki i przewozu pasażerów odbyła się dość sprawnie, co muszę przyznać jako osoba w swoim czasie pracująca „w branży”.

     Tak samo na samym statku, każdy pasażer wchodząc na pokład dostawał klucz, wskazywał palcem, który z przyniesionych już bagaży należy do niego i odprowadzany był do kabiny przez członka załogi z bagażem.

       Kabiny małe, ale jak na statek z 2003 roku i odremontowany w 2011, w bardzo dobrym stanie. Na wyposażeniu  telewizor z kilkoma programami w różnych językach. W kabinie meble, loże, suszarka do włosów, ogrzewanie/klimatyzacja. Łazieneczka czysta. Wszystko bez jakiś luksusów, ale porządne, czyste i przyjemne dla oka.

Czeka już koktajl powitalny

      Zaraz potem odbył się koktajl powitalny i prezentacja załogi od Kapitana po ostatniego majtka i kuchcika. Wszystko przy muzyce, w eleganckich mundurach i dobrym humorze. Okazało się, że cała część kelnersko-sprzątająca załogi to personel węgierski. Byli też oczywiście Francuzi, Niemcy i nawet jeden Polak, o którym wspomnę nieco później.



Sprawnie i szybko rozdzielono miejsca przy stolikach w restauracji, które pozostały już bez zmian do końca rejsu.
Stół nakryty do pierwszej kolacji

          Ponieważ tylko niektóre posiłki miały mieć napoje w menu, do pozostałych i do konsumpcji w barze należało wykupić kartę jak ta na poniższej fotografii (wartość 30 €).



  
              Płaciło się podając kartę i kelner wykreślał odpowiednia sumę. W ten sposób ograniczono obrót gotówką na statku, co jest zawsze bardzo wygodne. Naturalnie, pod koniec rejsu niewykorzystaną kwotę z  karty można było wymienić ponownie na pieniądze.

Kolacja pierwszego dnia była normalna, jeszcze nie świąteczna, ale o posiłkach napisze chyba osobno.

Nawigacja o wschodzie słońca

O czwartej rano statek ruszył w drogę do Rudesheim. Był to pierwszy i główny punkt naszego programu jeśli chodzi o zwiedzane miejscowości.


Po kilku godzinach ruszyliśmy w dalszą drogę i prawie całe popołudnie spędziliśmy na zewnętrznym pokładzie podziwiając najpiękniejszą część Renu Romantycznego.


Ren wije się bardzo romantycznie

Winnice na zboczach Renu Romantycznego


       Okolice bardzo urocze nawet zimą. Na otaczających zboczach winnice tak strome, że żaden traktor tam nie wjedzie. Co parę kilometrów zameczki i śliczne wioski.  No i słynna skała Lorelei, która ściąga cale rzesze turystów zewsząd.

Popołudniu dotarliśmy do Boppard, małej miejscowości, w której przyszło nam spędzić wieczór wigilijny, a następnie pójść - kto miał ochotę - na pasterkę po niemiecku.
Pasterka była bardzo uroczysta. W kościele dużo ludzi, ale że nie władam niemieckim, wydala mi się trochę długa. Az pod koniec ksiądz złożył wszystkim życzenia po niemiecku, angielsku i francusku. Drugi ksiądz też zabrał głos i złożył życzenia po …. polsku i hiszpańsku. Zaniemówiłam, bo co jak co ale księdza (rdzennego) Polaka w Boppard nie spodziewałam się. Polacy są po prostu wszędzie J  i zrobiło mi się naprawdę bardzo milo słysząc polskie słowa w noc wigilijna.

Po powrocie na pokład poczęstowano nas oczywiście grzanym winem na rozgrzewke i na tym zakonczyla się nasza Wigilia.

Pierwszy dzień świąt rozpoczął się od nawigacji. Było piękne słonce i pogoda sprzyjała podziwianiu pejzaży.

Górny pokład statku, czyli Sun Deck

         Obiad 25 grudnia, to najważniejszy dla Francuzów posiłek podczas Bożego Narodzenia, więc czekał na nas elegancki posiłek, po którym dotarliśmy akurat do Mainz am Rhein (fr. Mayence).
Zrobiło się szarawo, zwiedzane centrum było opustoszale i trochę smutne. Zaczął siąpić deszcz.

         Kolacja, ostatnia już , to oczywiście  Galowa Kolacja Kapitańska i ponownie zaserwowano nam nowe specjalne menu.
       W wolnych chwilach członkowie załogi organizowali konkursy i zabawy dla starszych i mniej starszych. W zasadzie każdy mógł sobie robić co chciał i albo odizolować się , albo brać udział w rozrywkach.
Na statku był tez człowiek-orkiestra, wiec nawet chętni do tańca mogli sobie poszaleć.

       Ostatecznie nie żałuję, że tak właśnie spędziliśmy te święta, choć prawdę mówiąc smutne były te wszystkie miasteczka z pozamykanymi sklepami, jarmarkami i kawiarniami. No ale wiedziałam, że tak będzie w Niemczech, więc nie mam pretensji do nikogo.

      Croisieurope, armator do którego należy statek plasuje się na rynku turystycznym jako niedrogi i rzeczywiście stosunek ceny do otrzymanej usługi jest bardzo rozsądny.  Od lat miałam ochotę zobaczyć jakiś ich „produkt” z bliska, bo niegdyś pracowałam w firmie konkurencyjnej wobec Croisieurope na Dunaju J No ale to już stare dzieje.

Na tym zakończę na razie te część opisu  rejsu. Wróciłam do tego tematu na prośbę kilku czytelników bloga...  cdn...




********

  • Świąteczny rejs - odsłona druga, czyli gastronomia. Wpis z 23 stycznia 13, kliknij  tutaj.

3 komentarze:

  1. To rzeczywiście romantyczna wyprawa po Renie, bardzo podobają mi się domki nad samym brzegiem, a powyżej winnice; pewnie, że można i tak, bez rozgardiaszu, zmęczenia, spędzania czasu w kuchni, nam chyba nie udałoby się, chociaż czasami chciałabym zwiać w ten czas, albo przynajmniej schować się gdzieś; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zdarzyło się to pierwszy raz w życiu :-)

      Usuń
  2. Bardzo dziekuje! Taka wycieczke mam w planach, moze na wiosne albo jesienia.
    Tak, Polacy sa wszedzie, a mowia, ze jestesmy narodem malo mobilnym:)
    Ten snieg na poczatku grudnia udalo mi sie zobaczyc. Szybko stopnial, ale miasteczka alzackie wygladaly z nim jeszcze bardziej bajkowo niz zwykle.
    Milla

    OdpowiedzUsuń