Gołąbków nie robiłam już lata całe, aż nagle
któregoś dnia coś mnie podkusiło i robiąc zakupy na zupę jarzynową, zakupiłam
również małą główkę kapusty. Leżała parę dni w lodówce i uśmiechała się do mnie
każdego wieczoru kusząc : „zrób ze mnie śliczne gołąbki, przecież masz ochotę”.
Ochotę może i miałam, ale zwlekałam pamiętając, że jest to dość pracochłonne
przedsięwzięcie. Może lepiej zrobię zupę dietetyczną na kapuście?
Może ją po prostu poszatkować na surówkę?
Ale całą główkę? W końcu doszłam do wniosku, że jednak tylko gołąbki są potrawą,
na którą zasługuje „moja” kapusta. Bo i można zjeść od razu (to znaczy następnego dnia, bo wtedy
lepsze) i można też zamrozić nadmiar
potrawy najpóźniej.
Nabyłam więc świeże mięso wieprzowe „od
szynki”, sprawdziłam, czy mam wszystko co potrzeba i zabrałam się do roboty.
Kapusta ochoczo wskoczyła do gorącej wody w
garnku i z lubością pławiła się w słonawym ukropie przez jakieś 40 minut.
W tym czasie wstawiłam wodę w osobnym garnku
i zagotowałam w lekko osolonej wodzie 125g białego ryżu długo ziarnistego.
Odstawiłam ryż do wystygnięcia.
Na patelni usmażyłam na oleju drobno
pokrojone w kosteczkę dwie średnie cebule i poszatkowane 3 ząbki czosnku. Po
zrumienieniu odstawiłam do wystygnięcia.
W dużej salaterce wymieszałam świeżo
zmielone 60 dkg mięsa z dwoma surowymi jajkami. Doprawiłam pieprzem, mieloną
ostrą papryką, odrobiną mielonej gałki muszkatołowej i oregano. Następnie dodałam wystudzone: ryż i usmażone
cebule z czosnkiem. Wszystko dokładnie wymieszałam.
Ugotowaną kapustę wyjęłam z garnka,
pozostawiłam do wystygnięcia, żeby się nie poparzyć. Następnie wycięłam jej od spodu stożkowatą
dziurkę , żeby łatwiej było ją „rozbierać” z liści. Małymi liśćmi wyłożyłam dno dwóch naczyń
żaroodpornych, a w większe zawijałam nakładane łyżką nadzienie. Następnie
ułożyłam gołąbki w naczyniach. Były zbyt płytkie, więc ułożyłam tylko jedną
warstwę (kiedyś dusiłam je w garnku i układałam dwie warstwy). Zostało mi
jeszcze trochę kapusty, więc ją powkładałam w szparki między gołąbkami.
Szybko zrobiłam sos na z bulionu warzywnego
i przecieru pomidorowego. Dodałam do niego ciut koncentratu pomidorowego i
pieprzu. W sumie wyszło około litra. Zalałam tym oba naczynia z gołąbkami i
przykryłam szczelnie folią aluminiową (lepsze byłyby naczynia z pokrywkami, ale
moje akurat pokrywek nie mają, więc musiałam sobie poradzić inaczej).
Oba naczynia wstawiłam do rozgrzanego
piekarnika (180°C) i piekłam przez prawie dwie godziny. Tuz po wyjęciu kapusta wydawała mi
się nieco twardawa. Było jednak późno, więc i tak konsumpcja gołąbków nie była
przewidziana od razu. Zostawiłam je na noc w stygnącym piekarniku (nadal
przykryte) i dopiero rano wstawiłam do lodówki.
Wieczorem były już jak należy J Wyszło
ich sporo, więc część zamroziłam na później…
Czy macie jakieś inne przepisy na nadzienie do gołąbków ?
Robię je podobnie jak Ty, ale ułatwiam sobie życie i wsadzam kapustę do mikrofalówki na 15 minut. Nadziewam tak samo, choć kiedyś bawiłam się w gołąbki wegetariańskie i dałam oprócz ryżu, cebuli i czosnku, pieczarki, paprykę i ziarna dyni i słonecznika. Były pyszne i oryginalne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Niko :)
Świetnie, wegetariańskie gołąbki mnie intrygują, chętnie wypróbuję przy następnej "rozmowie z kapustą" :) Pozdrawiam :)
Usuńwidze, lubisz gotowac i przypomnialas mi, ze dawno u mnie nie bylo lubianych przez wszystkich golabkow :)
OdpowiedzUsuńFakt, ze lubię gotować od "prawie zawsze". Tym bardziej sprawia mi przyjemność przygotowanie czegoś nawet najzwyklejszego im częściej muszę się stołować po restauracjach na co dzień :) Gołąbki polecam, będziesz miała z głowy dwa lub nawet trzy posiłki, bo nie sposób zrobić malej ilości :))
Usuńoch ale narobiłaś mi smaka :(
OdpowiedzUsuńmoja mama nigdy takich nie robiła, ja też
ale tak bardzo mi brakuje ich smaku, że muszę się kiedyś skusić
sama prawie nigdy nie robię, ale moja mama zawsze robi w najwiekszy upał, więc dla mnie to zawsze jeden z symboli lata:)))
OdpowiedzUsuńBlog o życiu & podróżach
Blog o gotowaniu
piękne! mniaam
OdpowiedzUsuńAle mi smaka narobiłaś :P chociaż mnie nadzienie jest nieco bardziej grzybowe niż paprykowe.
OdpowiedzUsuńOstatnio całą energię poświęciłam na zrobienie gołąbków dla mojego Lubego (z mięsem), na koniec nie starczyło mi sił i ochoty by zadbać o wersję wegetariańską dla siebie. Na szczęście odkąd założyłam bloga udaje mi się utrzymać obie kuchnie w równowadze;)
OdpowiedzUsuńPs. Nie wiedziałam, że z przyrządzania gołąbków można zrobić tak wciągającą historię;)
dzięki za komentarz Nika i jak widać mała rzecz (gołąbki)a cieszy:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Cię!
Mniam! Gołąbki są pycha! U mnie w domu trochę się z przepisami kombinowało. Moja mama dostawała białej gorączki, gdy przeszłam na wegetarianizm, ale starała się nie utrudniać mi życia i np. zamiast mięsa dawała zmielone grzyby (leśne, nie żadne pieczarki). Potem kombinowała z papryką i pomidorami (pomidorów nie polecam, robi się dużo wody i wszystko się rozłazi, ewentualnie do obłożenia gołąbków i potem konsumpcji osobno - tylko nie do środka). W tej chwili gołąbki są u mnie robione z mięsem drobiowym, bo zrezygnowaliśmy z wieprzowiny. Aaa, i kiedyś wyszła już inna kombinacja - klasyczne nadzienie gołąbkowe wmontowane w dużą wydrążoną paprykę. Najlepiej w czerwoną, ale z zieloną też jest dobre.
OdpowiedzUsuńNo i zrobiłam się głodna, a pora taka nieszczególna na jedzenie. Ech...
Agnieszka
Swoją szosą uśmiałam się z opisu rozkoszy kapuścianej. :D
Usuń